Minęło kilka tygodni. Teraz "Franz" pozwala by inni grali na jego fortepianie i jeszcze głosi, że to jego muzyka! Smuda godzi się na wszystko, co podyktuje PZPN. Sekretarz generalny związku, Zdzisław Kręcina - numer jeden na mojej "liście wpływowych polskiej piłki w 2009 roku" - bierze za telefon i od razu Jacek Zieliński oraz Jan Furtok stawiają się na konferencji prasowej. Jeden zostaje asystentem selekcjonera, a drugi dyrektorem reprezentacji. To że Smuda miał innych kandydatów? A co to obchodzi prezesa PZPN, Grzegorza Latę i jego współpracowników! Najgorsze, że niewiele to obchodzi samego Smudę. Trzeba "Franzowi" zadać zasadnicze pytanie - jak to się mogło stać, że wybrał na swojego asystenta Tomasza Wałdocha, a później nagle zgodził się na Jacka Zielińskiego. Jak to możliwe Franz?! Przecież jeszcze kilka tygodni temu, pytany o Zielińskiego, wzruszałeś ramionami, przekonując zażarcie do Wałdocha. To miał być powiew z innego świata - swego czasu kapitan Schalke, a za kilka miesięcy absolwent słynnej akademii trenerskiej w Kolonii. Cenię Jacka Zielińskiego - nie o niego tu chodzi - chodzi o zasadę. To Smuda był po słowie z Wałdochem. Wtórną sprawą było porozumienie na linii Wałdoch-PZPN... W kontekście dyrektora sportowego Smuda przyznał niedawno, że rozważa Marka Koźmińskiego i Tomasza Smokowskiego. Po czym ktoś - zgadnij Drogi Czytelniku kto - podyktował mu Furtoka. "Nie jest to jakiś tam Janek z łapanki, tylko Jan Furtok" - przekonywał Smuda w siedzibie PZPN. "Franz", ale przecież w grudniu forsowałeś inne kandydatury, przecież działacze PZPN, a także Andrzej Placzyński ze SportFive rozmawiali z Koźmińskim i Smokowskim! A tu "pstryk" i przyjeżdża do Warszawy Furtok. Sympatyczny - bez dwóch zdań. Nie chodzi o osobę Jana Furtoka. Chodzi o zasadę... Koźmiński chciał sprawować funkcję dyrektora reprezentacji, tak jak sprawuje ją Oliver Bierhoff w Niemczech. Nota bene z Niemcem - z którym razem grał w Udinese - spotkał się i przegadał kilka godzin. Tyle, że PZPN nie szukał Koźmińskiego. Szukał tak naprawdę kierownika reprezentacji, szumnie zwanego "dyrektorem"... A "Franz"? Hm, sam sobie musi zadać kilka pytań... Jedno trzeba oddać Leo Beenhakkerowi - nie pozwalał sobie grać na nosie. Zagwarantował sobie liczbę współpracowników w kontrakcie. Tylko Holender decydował, czy pracuje z nim de Zeeuw, Hoek, Lindemann, czy Kaczmarek, Dziekanowski, Nawałka albo Ulatowski. I nic do tego było Listkiewiczowi, Lacie, czy - w szczególności - Engelowi i Piechniczkowi. Teraz "Franz" pozwala by inni grali na jego fortepianie i jeszcze głosi, że to jego muzyka! CZYTAJ TAKŻE: Sztab kadry Smudy bez tajemnic. Są niespodzianki Kadra na warunkach PZPN-u, a nie Smudy Marek Kozmiński: PZPN nie wiedział czego chce Wpływowi naszej piłki: Kręcina numer 1