Obrońca, który rozegrał 101 meczów w reprezentacji stracił miejsce w kadrze po tym, jak podpadł Franciszkowi Smudzie podczas powrotu kadry z Kanady. Jak poinformował pod koniec października "Przegląd Sportowy", Artur Boruc i Michał Żewłakow w podróży powrotnej z Ameryki Północnej pili wino i zachowywali się arogancko wobec obsługi samolotu. Za karę selekcjoner zasugerował, że może odsunąć ich od reprezentacji. Rzeczniczka PZPN Agnieszka Olejkowska nie komentowała wówczas sprawy, natomiast prezes Grzegorz Lato twierdził, że nie zna tematu. Tymczasem kilka dni później w rozmowie z kanałem nSport Boruc zarzucił Smudzie niekonsekwencję i przyznał m.in., że obecny selekcjoner nadużywa wulgaryzmów i nie potrafi rozmawiać z ludźmi. 30-letni bramkarz dodał również, iż szkoleniowiec kadry od dawna nie darzył go sympatią. Teraz głos zabrał także były kapitan reprezentacji Michał Żewłakow. - Nie mam żalu do trenera Smudy, że nie powołał mnie na najbliższy mecz, bo może dobierać sobie takich zawodników, jakich chce, ale nie podoba mi się, że nie zadzwonił i nie powiedział mi tego osobiście. - Tak naprawdę, to nie wiem na czym stoję, bo jednego dnia trener mówi w mediach, że źle wpływam na młodszych zawodników, że jestem wolny i padają przeze mnie bramki, że palę papierosy i piję alkohol, a drugiego dnia twierdzi, że nas nie skreśla - powiedział Żewłakow. Piłkarz przekonywał, że w kadrze nie ma problemu z alkoholem, a wybuchające ostatnio kolejne "afery alkoholowe" to w pewnej mierze wina samego selekcjonera. - Mówi o tym tak głośno, że prowokuje dziennikarzy, aby o to pytali, by węszyli w tej sprawie. Ostatnio nie mówi i nie pisze się o grze, ani o tym kto robi błędy, tylko kto pije - powiedział, zapewniając że kadrowicze nie piją alkoholu przed meczami. Były kapitan reprezentacji relacjonując wydarzenia na pokładzie samolotu podczas powrotu z Kanady zaprzeczył, by razem z Arturem Borucem zachowywali się agresywnie i zaczepiali stewardesy. - Wzięliśmy po trzy buteleczki wina na głowę. To są małe butelki, praktycznie lampka. Nie wiem co trener Smuda uważa za zaczepianie stewardes, ale jak chcieliśmy poprosić o kolejną buteleczkę, to przecież nie mogliśmy z tym iść do pilota. Zareagował bardzo ostro, ale oprócz niego nikt inny nie skarżył się na nasze zachowanie. Po powrocie z Kanady Żewłakow był również krytykowany za strój, w którym wystąpił przed kamerami. Zamiast w reprezentacyjnym dresie, wracał ze zgrupowania w czapce z daszkiem i w bluzie Chicago Bulls. - Podejrzewam, że jakbyśmy wygrali oba mecze, to nikt nie zwróciłby uwagi na to, jak wyglądałem. Czy ja kogoś obraziłem takim ubiorem? Gdyby to trenera zdenerwowało, to powinien zwrócić mi uwagę już w hotelu. Tak się złożyło, że to były jedyne czyste rzeczy, jakie miałem - tłumaczył piłkarz. - Nie jestem aniołem, mam wady, ale trener o nich wiedział. Wiedział, że palę papierosy. Nigdy nie było też problemu z wypiciem piwa wieczorem. Aż nagle pojawił się rozdmuchany problem - alkohol w reprezentacji. - Nie czuję się za słaby na grę w reprezentacji Polski. Nawet na zgrupowaniu usłyszałem od trenera dość miłe słowa, ale powiedział mi to w cztery oczy, więc nie będę o tym mówił - dodał Żewłakow, przyznając jednak, że czuje się skreślony z kadry. - Mam tylko nadzieję, że Smuda sam mi to powie - zakończył.