- Jeżeli chodzi o starcie, a może bardziej rywalizację z Węgrami, Chorwacją i Włochami, to owszem czuję się zwycięzcą - dodał Listkiewicz. - Nie mogłem wymarzyć sobie lepszego, bardziej spektakularnego zakończenia mojej kadencji prezesa. Po raz drugi miałem to szczęście. Karierę sędziowską kończyłem, sędziując na linii finał mistrzostw świata. Ze stanowiskiem prezesa żegnam się, wygrywając wyścig o organizację Euro 2012. Wspaniała sprawa! Musimy sobie bowiem uzmysłowić, że jest to osiągnięcie szczytowe i absolutnie niepowtarzalne. Na organizację mundialu czy też igrzysk olimpijskich w najbliższej czy nawet nieco dalszej perspektywie nie mamy żadnych szans - podkreślił prezes PZPN. - Reakcja ludzi jest dla mnie bardzo znamienna. Jeszcze tydzień temu, gdy wychodziłem na ulicę, zwykli przechodnie rzucali w moim kierunku bardzo nieprzyjazne spojrzenia. Dziś sami podchodzą, gratulują, proszą o wspólne zdjęcia. Syn wreszcie wraca ze szkoły uśmiechnięty. Jeszcze niedawno przychodził przybity. Dostawało mu się za nazwisko, ciągle był zaczepiany, w sposób raczej mało sympatyczny - wyznał Listkiewicz, który ostatnio nie miał dobrej prasy. Po przyznaniu Polsce i Ukrainie prawa organizacji Euro 2012 sytuacja się zmieniła. - Tak to już w życiu bywa. Swego czasu dziennikarze pewnego brukowca jechali za mną 40 kilometrów na działkę i śledzili z ukrycia. Powód? Chcieli później napisać, że nie pomagam żonie w pracach w ogródku. Zresztą fotoreporter jednego tabloidu przyznał mi się, że w redakcji obiecano mu olbrzymią nagrodę, jeśli tylko sfotografuje mnie pijanego, a najlepiej jeszcze z młodą dziewczyną na kolanach. Odpowiedziałem, że gdy tylko znajdę się w takiej sytuacji, to na pewno dam mu znać. Niestety dla niego, jestem człowiekiem dość tradycyjnym w kwestiach uczuć, więc szanse widzę raczej marne - stwierdził. Listkiewicz jest wymieniany w gronie kandydatów na szefa Komitetu Organizacyjnego Euro 2012. Jednak prezesowi PZPN wyrósł groźny konkurent premier Jarosław Kaczyński. - Z premierem na pewno nie zamierzam rywalizować. Gdyby pan Kaczyński rzeczywiście chciał stanąć na czele komitetu, byłaby to bardzo dobra wiadomość, a jednocześnie wyraźny sygnał dla UEFA, że polskie państwo wywiąże się w stu procentach z podjętych zobowiązań. Pierwszą tego typu informację przekazał we wtorek pan prezydent, jeszcze na miejscu w Cardiff - tłumaczył Listkiewicz.