Kiedy przed Euro 2008 Leo Beenhakker zabrał go na zgrupowanie kadry, a zaledwie półtora roku później Franciszek Smuda pozwolił zadebiutować w sparingu z Kanadą, nastoletni Wojciech Szczęsny wciąż był tylko synem sławnego ojca. Maciej Szczęsny zdobywał tytuły mistrza Polski z czterema różnymi klubami (Legią, Widzewem, Polonią Warszawa i Wisłą Kraków), dwa razy grał w Champions League, siedem razy zakładał narodowe barwy, co w przypadku kogoś o tej skali talentu było jednak zdecydowanie za mało. Talent Wojtka został odkryty i doceniony właściwie natychmiast. Podczas gdy Maciej całą karierę bezskutecznie czekał na zagraniczny transfer, jego syn trafił do Arsenalu już w 16. roku życia, a na jednym z pierwszych treningów legendarny Thierry Henry powiedział mu: "cieszę się, że kiedy ty dorośniesz, ja już skończę grać w piłkę". Dwa lata później Wojtek podpisał pierwszy zawodowy kontakt, a po kolejnych dwóch zadebiutował w Premier League w hitowym starciu z Manchesterem United. Nawet los chciał, by pierwszy mecz polskiego bramkarza w najlepszej lidze świata był szczególnym wydarzeniem. I choć Arsenal przegrał 0-1, Szczęsny został uhonorowany w brytyjskich mediach dzięki rzutowi karnemu spudłowanemu przez Wayne'a Rooneya. Kiedy największy gwiazdor na Wyspach ustawiał piłkę 11 metrów od bramki debiutanta, ten podszedł do niego i szepnął mu do ucha coś prowokującego, a potem wyznał dziennikarzom, że gracz Manchesteru miał prawo dać mu za to po gębie. "Bezczelny jestem, to wiadomo, w końcu nazywam się Szczęsny. Takim mnie zrobił mój tatuś" - wyznał kiedyś w jednym z pierwszych wywiadów. Rooney szybko zemścił się na Polaku. Już w następnym meczu Manchester - Arsenal na Old Trafford mistrzowie Anglii wbili Szczęsnemu aż osiem goli. To było dla Wojtka najcięższe lanie w karierze. Oryginalnego poczucia humoru jednak nie stracił. Poznał je nie tylko Rooney, ale już wcześniej David Beckham. Największa ikona światowej piłki trenowała sobie w siłowni, na co wszedł jakiś młokos i ostrym tonem zapytał go kim jest i czemu się tu kręci? Maciej Szczęsny robił dużo, by synowi sukcesy i uznanie nie zaszumiały w głowie zbyt szybko. Kiedy w marcu 2007 roku na Camp Nou w Barcelonie Wojtek zagrał w reprezentacji Europy do lat 18, ojciec pracujący wtedy w mediach jako fotoreporter w ogóle nie powiedział o tym swoim szefom. Na pytanie "dlaczego", wyjaśnił, że wokół nastolatka nie wypada robić wielkiego szumu. Dopiero w dorosłym futbolu Wojciech miał pokazać ile jest wart. I pokazuje. Bo los szykował mu kolejną niezwykłą niespodziankę. O przyznaniu Polsce i Ukrainie Euro 2012 Wojtek Szczęsny dowiedział się na lekcji w swojej angielskiej szkole, gdzie chodził jako junior Arsenalu. Była przerwa, odpalił laptopa, i eksplodował radością. W ogóle nie pomyślał wtedy o sobie, Polska miała zbyt wielu wybitnych bramkarzy, na czele z Arturem Borucem, bohaterem mundialu w 2006 roku i Euro 2008. "Wojtek, ale w 2012 roku ty będziesz miał już 22 lata" - powiedział mu jeden z angielskich kolegów. "Faktycznie" - pomyślał. Dziś jest pewniakiem do gry w kadrze Smudy. Od niego zaczyna się ustalanie składu, tak samo mocną pozycję w zespole narodowym ma tylko kapitan Kuba Błaszczykowski. Szczęsny podbił reprezentację, tak samo jak Premier League. Z marszu. Nie wiadomo kiedy, ci którzy wróżyli mu wielką przyszłość, musieli zamilknąć, bo ta przyszłość nienaturalnie szybko zaczęła stawać się teraźniejszością. W pogrążającym się w kryzysie Arsenalu Szczęsny bywa zbawicielem w wieku 21 lat. To samo w reprezentacji. W sparingu z Niemcami dokonywał w bramce rzeczy niesłychanych, a po meczu wyznał, że miał jedną dobrą interwencję. "Poza tym Niemcy strzelali we mnie" - dodał. Jeszcze do niedawna na pytanie kto jest najlepszym polskim bramkarzem odpowiadał" "Artur Boruc" co irytowało Smudę, pokłóconego z golkiperem Fiorentiny. Dziś zagadywany o to samo mówi: "Wojciech Szczęsny". Można się nawet obawiać, że wszystko idzie zbyt dobrze. Że to przesada, by tak młody człowiek na swoich barkach dźwigał nie tylko odpowiedzialność za drużynę, ale i nadzieje 40 mln Polaków na sukces w Euro 2012. Czy 22-letni bramkarza sprosta takiej presji? Nad jego stanem psychicznym dyskretnie czuwa ojciec. "Ma taki młoteczek, którym stuknąłby mnie tak, żeby zabolało" - mówi Wojtek pytany, czy po meczu z Niemcami nie uderzy mu do głowy woda sodowa. Już na początku przygody z piłką Wojtek powtarzał, że chciałby być taki jak ojciec, choć jego bramkarskim idolem był Gianluigi Buffon. Maciej Szczęsny od początku "odcinał" się jednak od dokonań syna. Unikał wszelkich porównań, mówił, że Wojtek nie ma takiego samego talentu jak on, tylko większy. Chciał, by syn pracował na własne konto, by nikt z trenerów nie wyróżniał go, tylko dlatego, że nazywa się Szczęsny. Maciej dzwonił do swoich kolegów pracujących z Wojtkiem, by się upewnić, że nie ma dla niego taryfy ulgowej. Odmawiał też wywiadów na temat Wojtka. Już na starcie podkreślał, że nie miał żadnego wpływu na bramkarski rozwój syna. "Gdy on zaczynał trenować, ja mieszkałem poza Warszawą. Na wspólnych wakacjach nigdy nie ćwiczymy, wtedy jest czas na odpoczynek od piłki, wolimy łowić ryby" - opowiadał. Wojtek początkowo chciał grać w ataku i strzelać bramki. Nie pozwolił na to trener Agrykoli, Jacek Rutkowski. "Od razu stwierdziłem, że to wykapany Maciek. Te same ruchy, postura, twarz i talent. Więc szybko kazałem mu wejść do bramki". Wojtek miał być bramkarzem Legii Warszawa, z którą wyjeżdżał nawet na zgrupowania. Treningi z Krzysztofem Dowhaniem poprawiły jego technikę. Oferty Arsenalu odrzucić nie było można. Na lotnisko zawiózł go ojciec. A potem usiadł na krawężniku i płakał, bo syn wyjechał. Obaj byli jednak świadomi, że lepszej drogi nie ma. Czy na Euro 2012 Wojtek dołączy do panteonu polskich bramkarzy, obok takich sław jak Mieczysław Szymkowiak, Hubert Kostka, Jan Tomaszewski, Józef Młynarczyk, czy Jerzy Dudek? W Premier League punktem odniesienia jest Peter Schmeichel, ale Szczęsny słusznie zauważa, że wolałby być porównywany do legendarnego bramkarza Manchesteru United po zakończeniu kariery, a nie teraz. Dariusz Wołowski