INTERIA.PL: W jakich okolicznościach dowiedziałeś się o powołaniu do reprezentacji Polski? Sebastian Mila: Przyszedłem rano do klubu i rzecznik powiedział, że została ogłoszona kadra na grudniowy mecz drużyny narodowej, w której znalazłem się ja oraz trzech moich kolegów z drużyny. Była to dla mnie bardzo miła informacja i jednocześnie znakomita niespodzianka mikołajkowa. Nie traktowałeś tej informacji jako spóźniony żart primaaprilisowy? - Rzeczywiście, mogłem to tak odebrać. Naprawdę nie spodziewałem się tego powołania. Jest to na pewno dla mnie wielki zaszczyt i wielka mobilizacja, bo nie ma nic piękniejszego, niż możliwość reprezentowania wszystkich kibiców piłkarskich w Polsce i usłyszenia Mazurka Dąbrowskiego. Z ręką na sercu przyznaj się, czy spodziewałeś się, że kiedykolwiek otrzymasz od trenera Franciszka Smudy powołanie? - Nie wierzyłem! Mecz z Bośnią i Hercegowiną traktujesz jako ostatni dzwonek, żeby załapać się do składu na Euro 2012? - Nie. Zupełnie nie traktuję tego w ten sposób. Absolutnie nie myślę o tym, czy ten mecz może w jakikolwiek sposób zadecydować o mojej przyszłości. Po prostu cieszę się, że mogę wrócić do drużyny narodowej po tak długim czasie. Zdaję sobie sprawę, że powołanie mnie do kadry było dla trenera Smudy trudną decyzją, dlatego tym bardziej będę chciał udowodnić, że zasłużyłem na to, aby reprezentować nasz kraj. Mecz z takim rywalem może być w ogóle miarodajny w kontekście przyszłorocznych mistrzostw Europy? - Nie mam pojęcia. Moim zadaniem jest pojechać na reprezentację, zaprezentować swoje indywidualne umiejętności i zagrać jak najlepiej. Jak myślisz, czym przekonałeś do siebie trenera Smudę? - Oj, trudno mi to wyjaśnić. To dla mnie bardzo trudne pytanie. Tak naprawdę nie mam pojęcia. Zapytasz selekcjonera, czym mu zaimponowałeś? - Nie (śmiech). Pojadę trenować i pokazać się z dobrej strony na boisku, a nie jako osoba prywatna po to, aby porozmawiać. Wcześniej wasze relacje nie wyglądały najlepiej. Trener Smuda na łamach prasy wielokrotnie cię krytykował. Jak to odbierałeś? - Na pewno nie pomagało. Nie jest to w końcu nic przyjemnego, ale jakoś mnie mobilizowało do tego, aby jeszcze lepiej prezentować się w meczach ligowych i cały czas dążyć do tego, żeby zasłużyć na powołanie do kadry. Trenera Smudę będę szanował, bo pomimo że wcześniej miał inne zdanie, teraz potrafił je zmienić. W Polsce ludzie bardzo często mają z tym trudności. Jak już raz coś powiedzą, to później trudno im się z tego wycofać. A on akurat potrafił i dlatego mam do niego duży szacunek. Ostatni raz z orzełkiem na piersi grałeś pięć lat temu. Od tego czasu wiele się zmieniło. Jak będziesz się czuł w zespole narodowym? - Nie będę czuł się osamotniony. Jedzie ze mną moich trzech klubowych kolegów, a pozostałych zawodników znam przecież z ligowych boisk. Poza tym, nie wybieramy się na kółko adoracji, tylko na mecz reprezentacji. A pamiętasz jeszcze swoje ostatnie spotkanie w kadrze? - Tak, jeszcze za trenera Beenhakkera. Od tamtej pory nie otrzymałem żadnej szansy. Pociesza mnie jednak fakt, że już czwarty selekcjoner z rzędu powołał mnie do reprezentacji. Przez długi czas nie schodzisz poniżej pewnego poziomu. - Bardzo mnie to mobilizuje. W takich kategoriach to odbieram. Teraz wszystko już w mojej głowie i nogach. W sumie czterech zawodników Śląska Wrocław otrzymało powołania. Wasza postawa w lidze została wreszcie doceniona przez sztab szkoleniowy reprezentacji. - Naszym priorytetem będzie teraz dobra postawa w meczu z Bośniakami. Jeśli nam ten mecz nie wyjdzie, będziemy mogli mieć pretensje tylko do siebie. Pod wodzą Franciszka Smudy żaden piłkarz drużyny lidera Ekstraklasy nie mógł wywalczyć sobie miejsca w składzie. Nie było to dla ciebie dziwne? - Ja jako kapitan tej drużyny powołałbym wszystkich Polaków, którzy grają w Śląsku Wrocław i myślę, że byłoby to zrozumiałe. Trener Smuda ma jednak swoją koncepcję i on wie lepiej, którzy zawodnicy będą mu pasować. Widocznie w poprzednich meczach selekcjoner preferował graczy innego typu. Dopiero teraz wrocławianie otrzymali szansę i z pewnością będą chcieli ją wykorzystać. To dla nas nagroda za to, że w ostatnich czasie utrzymywaliśmy dobry poziom. Swoją postawą na boisku będziemy chcieli udowodnić, że zasługujemy na kolejne występy. A wierzysz w to, że zagrasz na Euro 2012? - Turniej jest zdecydowanie za daleko, żeby o tym mówić już teraz. Na razie cieszę się, że jadę na zgrupowanie reprezentacji i to jest najpiękniejsze w tym wszystkim. Niespodziewane powołanie do kadry pokrzyżowało twoje prywatne plany? Nie brałem pod uwagę, że otrzymam powołanie. Zaplanowałem już urlop, który w tym roku mieliśmy zacząć wcześniej ze względu na szybsze rozpoczęcie sezonu wiosennego. Teraz trzeba zmienić plany, ale nikt się na mnie z tego powodu nie obraził. Rodzina cieszy się, że wróciłem do reprezentacji. Mogę zrezygnować z urlopu, skoro mam reprezentować kraj. Zanim jednak wyruszysz na zgrupowanie reprezentacji Polski, w ostatniej ligowej kolejce zmierzycie się z Łódzkim Klubem Sportowym prowadzonym przez Ryszarda Tarasiewicza. Tego szkoleniowca znasz jak mało kto. - Oj, bardzo miłe wspomnienia wiążą mnie z trenerem Tarasiewiczem. Można powiedzieć, że to dzięki niemu odbudowałem się po powrocie do kraju. To on zaufał mi, wyciągnął do mnie rękę i namówił do przyjścia do drużyny, która wówczas była beniaminkiem. Muszę przyznać, że nie była to dla mnie łatwa decyzja, ale on potrafił mnie przekonać. Miałem z nim znakomite relacje. Zawsze będę mu kibicował. Miał wielki wkład w budowę obecnego Śląska Wrocław. Teraz budowę tego zespołu kontynuuje trener Lenczyk. W niedzielę jednak nikt nie spodziewa się sentymentów. - Bo teraz jesteśmy po przeciwnych stronach barykady i z pewnością trener Tarasiewicz będzie chciał nas przechytrzyć swoją taktyką, ale my będziemy chcieli przechytrzyć również jego. Będzie to trudny mecz, ponieważ obie ekipy bardzo potrzebują punktów. Na sentymenty nie ma więc co liczyć.