Trzech obywateli Niemiec (Sebastian Boenisch, Adam Matuszczyk, Kamil Glik), dwóch Francji (Ludovic Obraniak, Damien Perquis) po jednym Kolumbii (Manuel Arboleda), Izraela (Maor Melikson) i Brazylii (Roger Guerreiro) oraz zaledwie trzech piłkarzy tylko z jednym, polskim obywatelstwem - tak mogłaby wyglądać jedenastka naszej reprezentacji na mistrzostwa Europy w przyszłym roku. W odwodzie jest jeszcze co najmniej dwóch Brazylijczyków (Thiago Cionek, Hernani). Wszyscy wymienieni obcokrajowcy mają albo lada chwila będą mieć polskie paszporty. - Postępując w taki sposób Katar, Rosja, albo inny bogaty kraj, może stworzyć mocniejszą reprezentację, bo kupi sobie najlepszych piłkarzy - zżyma się Holender Robert Maaskant, trener Wisły Kraków. Gdyby polska kadra wygrywała, nie byłoby sprawy. Ale strach przed kompromitacją podczas turnieju Euro w Polsce i na Ukrainie skłania selekcjonera do chwytania się wszelkich możliwych sposobów. PZPN wyszukuje w obcych ligach takich piłkarzy polskiego pochodzenia, którzy mogliby podnieść poziom reprezentacji. Zaczęło się od "Czarnieckiego" - Mam negatywne zdanie na temat powoływania zbyt wielu naturalizowanych obcokrajowców - mówi Stefan Białas, były trener m.in. Cracovii i Legii Warszawa, a obecnie ekspert telewizyjny. - Z kim mają się utożsamiać nasi kibice, z kim mali chłopcy, którzy dopiero rozpoczynają kopanie piłki i potrzebują wzorców? Branie do kadry zawodników, którzy nie mają z Polską nic wspólnego, to dewaluowanie prestiżu drużyny narodowej. Zaczęło się od Emmanuela Olisadebe i prezydenta RP Aleksandra Kwaśniewskiego. Nigeryjczyk występował w Polonii Warszawa, w stolicy znalazł sobie żonę. W polskiej ekstraklasie strzelał wiele goli i w trybie przyspieszonym, z inicjatywy ówczesnego selekcjonera Jerzego Engela, uzyskał polski paszport. Wystąpił w eliminacjach do mistrzostw świata 2002 roku i pojechał na turniej do Korei Płd. - W dużej mierze dzięki "Emsiemu" wywalczyliśmy awans. Dużo nam pomógł i szybko go zaakceptowaliśmy - wspomina Marcin Żewłakow, który dekadę temu rywalizował z Olisadebe o miejsce w reprezentacyjnym ataku. Przetartą przez Nigeryjczyka ścieżką podążył Roger Guerreiro. Brazylijczykowi z Legii niepotrzebna była nawet polska żona. Gdy tylko upłynął 5-letni okres pobytu nad Wisłą, wystąpił o paszport do prezydenta Lecha Kaczyńskiego. I znów sprawa była załatwiana w ekspresowym tempie, bo zbliżały się finały mistrzostw Europy w 2008 roku. Podczas turnieju Roger pokazał kilka brazylijskich zagrań i strzelił nawet jedną, jedyną bramkę, jaką "Biało-czerwoni" zdobyli na boiskach w Austrii. Ale stał się również symbolem klęski, jaką poniosła drużyna Leo Beenhakkera i jego polityka wyciągania Polski z "drewnianego pudełka". Tymi słowami Holender określił naszą mentalność, jego zdaniem konserwatywną, ciasną, nie przystającą do zmieniającego się świata. Przed opuszczeniem Polski Beenhakker zdążył jeszcze zaakceptować spolszczenie Ludovika Obraniaka z Lille. "Franz" chciał być przeciwieństwem Leo Jego następca, Franciszek Smuda, początkowo budował swój wizerunek w opozycji do Leo. Natychmiast więc odciął się od pomysłu pozyskiwania na potrzeby kadry kolejnych obcokrajowców. - Mamy Rogera, Obraniaka i wystarczy - mawiał. Szybko zmienił zdanie. Najpierw namówił do gry posiadającego podwójne obywatelstwo - niemieckie i polskie, Adama Matuszczyka (Matuschyka), którego z naszym krajem łączyło tylko miejsce urodzenia - Gliwice, bo od małego wychowywał się za granicą. Wkrótce potem selekcjoner znalazł w Bundeslidze drugiego Niemca z Gliwic, Sebastiana Boenischa. Jego ojciec, Peter Pniowski, w 1988 roku zabrał żonę z dziećmi i wyjechał do obozu dla uchodźców pod Dortmundem. Gdy Niemcy sprawdzili ich niemieckie korzenie, wręczyli paszporty i przywrócili rodzinie używane na Śląsku przez prababcię Sebastiana nazwisko Boenisch. Smudzie pomogły nowe przepisy FIFA, które stanowią, że zawodnik dopiero wtedy nie może zmienić barw narodowych, gdy wystąpi w meczu o punkty drużyn seniorskich. A Boenisch miał za sobą jedynie spotkania w kadrze młodzieżowej Niemiec U-21, z którą przed dwoma laty zdobył tytuł mistrza Europy. Przekonywanie Boenischa do występów w koszulce z orłem wcale nie było łatwe, bo obrońca Werderu Brema miał nadzieję na kontynuowanie występów ku chwale Niemiec. Dopiero gdy po kilku miesiącach oczekiwania na powołanie selekcjoner Joachim Loew pozbawił go złudzeń, Boenisch przyjął ofertę Smudy. Jak na razie furory jednak nie zrobił. Zadebiutował siedem miesięcy temu w towarzyskim spotkaniu z Ukrainą w Łodzi (1-1), a następnie zagrał w przegranym 1-2 meczu z Australią w Krakowie i doznał poważnej kontuzji kolana. Przeszedł już dwie operacje i jego piłkarska kariera stanęła pod znakiem zapytania. Łowy kadrowiczów we Francji Tymczasem po serii porażek Smuda, w akcie rozpaczy, coraz głośniej zaczął mówić o kolejnych naturalizacjach. Zachwycił się Laurentem Koscielnym, ale ten nie przyszedł na umówione spotkanie, gdy usłyszał, że ma szansę otrzymać powołanie do reprezentacji Francji. To nigdy nie groziło Damienowi Perquisowi, który chętnie spotkał się ze Smudą w Sochaux. Za przekonaniem Perquisa (a wcześniej Obraniaka) do "przypomnienia" sobie o polskich korzeniach stoi Tadeusz Fogiel, mieszkający w Paryżu dziennikarz i menedżer. Babcia Perquisa, Józefa Bierła, wyjechała z rodzicami do Francji jako mała dziewczynka, ale do dziś mówi po polsku. Wnuka tego języka nie nauczyła, ale Fogiel podkreśla, że Francuzowi tak zależy na występach w biało-czerwonej koszulce, iż, od jesieni ubiegłego roku, "wziął już piętnaście lekcji polskiego". Obraniak, choć występuje w koszulce z orłem od blisko dwóch lat, nadal nie mówi po polsku. Tak jak Boenisch, który udziela wywiadów po niemiecku lub angielsku. Brazylijczyk Roger co nieco umiał, ale sporo zapomniał, gdy wyjechał do Grecji. Arboleda mieszka w Polsce od ponad 5 lat, ale nadal z trudem formułuje najprostsze zdania w naszym języku. A wniosek o polskie obywatelstwo, jaki złożył w Wielkopolskim Urzędzie Wojewódzkim, został mu zwrócony z powodu wielu uchybień formalnych. Zabrakło w nim nawet odpisu aktu małżeństwa, choć Smuda triumfalnie ogłosił, że o nowe paszporty wystąpiła cała kolumbijska rodzina gracza Lecha. Na dodatek we wniosku Arboleda zataił sprawę karną, jaką wytoczył mu Robert Pietryszyn, były prezes Zagłębia Lubin, za publiczne pomówienie. - Rozumiem, gdy ktoś ma polskie korzenie, mówi po polsku, potrafi zaśpiewać nasz hymn. Ale jestem przeciwny powoływaniu do naszej kadry takich piłkarzy, jak Kolumbijczyk, który z Polską nie ma nic wspólnego poza występami w Lechu Poznań - mówi Stefan Białas.