Franciszek Smuda przekonał do potrzeby spolonizowania Manuela Arboledy szefostwo PZPN-u. Od strony formalnej procedurę nadzoruje osobiście Jacek Masiota - prawnik Lecha, szef Rady Nadzorczej Ekstraklasy i członek zarządu PZPN-u. Nie można uznać, że sprawy idą jak z płatka - wręcz przeciwnie: okazało się, że dokumentacja "Manego" jest niekompletna. "Złożyłem dokumenty jakiś czas temu, ale z prasy dowiedziałem się, że nie były kompletne. Nikt mi jednak oficjalnej odpowiedzi nie przysłał. Z mediów wiem, że brakowało aktu ślubu i aktu urodzenia. To są sprawy dla prawników, a nie dla normalnych ludzi. Ja niezbyt wiele z tego rozumiem. Więc sprawa nie rusza z miejsca, ale jak mówię ja mam teraz inne, bardziej palące kłopoty. Do Smudy nie chcę się z tym zwracać. On ma swoje problemy, jest człowiekiem zagonionym, Arboleda ze swoimi kłopotami na głowę zwalać mu się nie zamierza - opowiada nam Manuel. Sprawa w złym świetle stawia nie tylko Arboledę, ale też PZPN i Masiotę. Manuel nie musi być specjalistą od papierkowej roboty. Zresztą płacą mu za to, żeby dobrze grał w piłkę i na ogół to czyni. Załatwianie formalności takich jak wizy, paszporty powinien za niego wykonywać ktoś inny. Reprezentujący sztab reprezentacji Polski (o ile Franzowi naprawdę zależy na Arboledzie w kadrze), bądź Lecha (zawodnikowi z polskim paszportem łatwiej poruszać się po krajach UE, łatwiej go też wytransferować). Teorie mówiące o tym, że to Arboleda pcha się do naszej kadry, żeby się wypromować włóżmy między bajki. Manuel w wieku 32 lat nie jest perspektywicznym piłkarzem, który miałby prawo myśleć o występach w silniejszej lidze od polskiej. Trudno mu będzie znaleźć tak dobrze płacącego pracodawcę, jakim jest Lech Poznań (Kolumbijczyk dostaje 500 tys. euro za sezon). Zatem postawmy sprawę otwarcie: to reprezentacji i Lechowi bardziej powinno zależeć. Jakoś dziwnym trafem naturalizacje Emmanuela Olisadebe i Rogera Guerreiro przebiegły sprawnie. Czy tylko dlatego, że za sterami polskiej piłki stał Michał Listkiewicz, a nie Grzegorz Lato? "Listek", na którego wylano niejedno wiadro pomyj krytyki był z pewnością świetnym dyplomatą. Potrafił przetrzeć szlaki w kancelariach dwóch prezydentów ze skrajnych opcji - Aleksandra Kwaśniewskiego (on dawał paszport Olisadebe) i ś.p. Lecha Kaczyńskiego (on spolonizował Rogera). Zobaczymy, czy Lacie uda się z Arboledą i Damienem Perquisem, którego Smuda ma również na celowniku. - W porozumieniu z panem Walterem i prezesem Miklasem robiliśmy wszystko, by w trybie przyspieszonym Roger polski paszport dostał. Autorem tego pomysłu, od początku do końca, był Leo Beenhakker. Wiem, że jest duża przychylność prezydenta Lecha Kaczyńskiego, wszystko więc teraz zależy od procedur MSWiA - opowiadał w "GW" Listkiewicz, któremu pojęcie "dyplomacja i łowy" nie było obce. Czy pojechalibyśmy na MŚ w Korei, gdyby nie gole Olisadebe? Ciężko by o to było, mieliśmy przecież ciężką grupę. Tymczasem ówczesny selekcjoner - Jerzy Engel wymyślił koncepcję oparcia ataku na "Emsim" i przy pomocy prezesa Listkiewicza ją zrealizował. W lipcu 2000 r. Olisadebe został Polakiem, choć słabo mówił w naszym języku. Jego bramki dawały jednak te same punkty, jakby strzelał je mistrz mowy polskiej. <a href="http://michalbialonski.blog.interia.pl/?id=2065276">Dyskutuj na blogu Michała Białońskiego</a>