Mateusz Borek został nominowany do Telekamery w kategorii komentator sportowy razem z Przemysławem Babiarzem, Piotrem Sobczyńskim, Dariuszem Szpakowskim (TVP) i Sergiuszem Ryczelem (nSport). Na każdego z nich możecie głosować za pośrednictwem esemesów jeszcze do 4 stycznia. <a href="http://film.interia.pl/raport/telekamery2012/news/telekamery-2012-nominacje,1726073,7791?gclid=CNTb5e3Tsa0CFQsf3godnRmE9Q">Sprawdź szczegóły!</a> INTERIA.PL: Jaki będzie rok 2012 dla reprezentacji? Mateusz Borek, komentator Polsatu: - Mam nadzieję, że będzie rokiem spełnienia na wielkim turnieju. Na razie przed każdym dużym turniejem żyliśmy nadzieją , pompowaliśmy atmosferę przez kilka miesięcy, widzieliśmy samych siebie silniejszymi niż byliśmy w rzeczywistości. Tymczasem na każdym turnieju czegoś zabrakło. - Na mundialu w 2002 roku - doświadczenia i zespołowi, i sztabowi trenerskiemu, bo nic się nie zgadzało, ani jeśli chodzi o aklimatyzację, ani rzeczywiste warunki, w którym przyszło zawodnikom rywalizować - zwłaszcza w pierwszym meczu. W drugim turnieju, na mundialu w Niemczech, Janasowi zabrakło nosa podczas wyboru piłkarzy. Pamiętamy, że w ostatniej chwili skreślił kilku graczy. W 2008 roku Beenhakkerowi brakowało przede wszystkim zawodników, którzy gwarantowaliby odpowiedni poziom sportowy, ale także taktyki. Chociażby ta obrana na Niemcy, gdzie nasi obrońcy przy szybkich napastnikach rywala mieli grać nowocześnie, wysoko na 40. metrze, była piłkarskim samobójstwem. Wiadomo było, że jedna piłka za plecy obrońców do Podolskiego czy Klose i ich nie dogonimy. - Za kadencji Engela, Janasa i Beenhakkera zabrakło również właściwego przygotowania fizycznego. Okazało się, że nieważne, czy trener polski, czy doświadczony zagraniczny, to blisko miesiąc spędzony z piłkarzami nie odbijał się dobrze na dyspozycji fizycznej piłkarzy. A jeśli mamy mieć jakiekolwiek szanse na dużym turnieju, to po pierwsze - musimy pod względem fizycznym wyglądać dużo lepiej od naszych rywali, bo możemy wygrać głównie bieganiem, stałym fragmentem gry, a po drugie - kontratakiem, dyscypliną taktyczną i szybkim przeorientowaniem zespołu z defensywy na ofensywę i z powrotem. I niczym więcej. Jeśli ktoś myśli, że wygramy posiadaniem piłki, akcjami przeprowadzonymi w ataku pozycyjnym, to niech się obudzi. W twoim autorskim programie Cafe Futbol Wojciech Kowalczyk zaapelował do selekcjonera Franciszka Smudy, by zaczął przestawiać drużynę na atak pozycyjny, bo Grecy i Czesi mogą nie chcieć nas atakować otwarcie, by również liczyć na kontry. Smuda może czuć się skołowany, bo każdy radzi co innego. - Trener Smuda kilkanaście miesięcy temu mówił, że Polska będzie grała jak Barcelona i nawet 0-6 z Hiszpanią go nie zmartwiło, bo uważał, że najważniejszy jest ball possession. Tymczasem jeśli mamy cokolwiek ugrać na Euro 2012, to musimy się nastawić na grę z kontry, bo tak naprawdę na tle silnych zespołów, takich jak Anglia, Francja, czy Portugalia, to nasz atak pozycyjny wygląda groteskowo. Wojtek ma zawsze autorski pomysł na grę reprezentacji, tak jak na wiele innych spraw w życiu, ale w wypadku piłki nożnej może sobie pozwolić na głoszenie takich poglądów, gdyż grał w Hiszpanii przez kilka lat u boku Alfonso czy Roberta Jarniego i nie czuł się od nich groszy technicznie, więc jest w swoim myśleniu pozbawiony wszelkich kompleksów. - Według mnie polski zespół nie jest gotowy na grę atakiem pozycyjnym i mecz otwarcia Euro 2012 z Grecją, gdybyśmy go mieli rozegrać "na papierze" już teraz, jawi się na nudny mecz na 0-0, w którym obydwa zespoły są cofnięte i czekają na swoją szansę. Natomiast ja uważam, że Polska w tym meczu może się zadowolić tylko trzema punktami. Remis nie będzie dobrym rozwiązaniem, bo w drugim spotkaniu mierzymy się z reprezentacją Rosji i tam na pewno nie będziemy faworytami. O ile Franciszkowi Smudzie i wszystkim nam dopisało szczęście podczas losowania grup, o tyle nie martwi cię to, co się dzieje z polskim piłkarzem za granicą? Grający na co dzień Robert Lewandowski, Łukasz Piszczek czy Wojtek Szczęsny są w zdecydowanej mniejszości wobec grzejących ławę Ireneusza Jelenia, Ludovica Obraniaka, Adama Matuszczyka czy wielu innych. - Franciszek Smuda powinien się udać do Częstochowy, by pomodlić się za to, żeby czwórka Lewandowski, Błaszczykowski, Piszczek i Szczęsny była zdrowa. To są piłkarze kluczowi dla reprezentacji. Nie uważam też, by losowanie było dla nas takie wspaniałe. Pamiętajmy, że Polska zawsze zaczyna mieć problem, gdy ktoś nas stawia w roli faworyta. Gdybyśmy pewnie trafili na drużyny pokroju Niemiec, Anglii, czy Francji, to podchodzilibyśmy do spotkań z nimi z nastawieniem: jesteśmy dobrze przygotowani, zagramy na sto procent swoich możliwości, a na jaki wynik to wystarczy, tego nie wiemy. Natomiast po tym, jak dostaliśmy grupę z Czechami, Grecją i Rosją, to dzisiaj cały naród oczekuje awansu do ćwierćfinału nie patrząc na stan, w jakim się znajduje polska piłka. - Ja już nie chcę mówić o Rosjanach, którzy grają w wielkich klubach, a poziom ich ligi jest zdecydowanie wyższy od naszej. Nie chcę też mówić o Czechach, którzy po kilku mizernych latach mają kilku bardzo ciekawych piłkarzy młodego pokolenia. I tych, którzy się wypromowali w Lidze Mistrzów w Viktorii Pilzno, i tych, którzy zdobywali medale młodzieżowych mistrzostw Europy, i tych, których reprezentacja w ostatnich latach ugruntowała. - Natomiast jeśli spojrzymy na Greków - przeanalizowałem sobie w tym celu ostatnio kilka lig europejskich - oni naprawdę od ligi angielskiej, przez niemiecką do nieco słabszych lig, mają przynajmniej sześciu-siedmiu piłkarzy, w wieku 19-21 lat, którzy grają w pierwszych składach swych drużyn. Tak jak 19-letni Kyriakos Papadopoulos z Schalke, który dla mnie jest piłkarzem kompletnym. Tak jak 19-letni Konstaninos Fortounis z Kaiserslautern, czy 20-letni jego kolega klubowy Thanos Petsos, którzy mają bardzo duże umiejętności. Podobnie jak 20-latek Giannis Fetfatzidis z Olympiakosu, czy o rok starszy pomocnik Sotiri Ninis z Panathinaikosu. I tak trzeba patrzyć na nasze losowanie! My tymczasem czujemy się lepsi od innych, a ja pytam, na jakiej podstawie? Zbigniew Boniek tłumaczy te nasze przerośnięte wciąż oczekiwania historycznym podejściem do piłki nożnej - byliśmy wielcy w 1974 i 1982 roku, to i teraz powinniśmy wygrywać. - Coś w tym jest. Tymczasem to prawda, że wielu naszych piłkarzy ma problemy z grą za granicą. Wydaje mi się, że Franciszek Smuda brutalnie nieuczciwie obniżył poprzeczkę wymagań w stosunku do kandydatów na reprezentantów Polski występujących za granicą. 10 lat temu przegraliśmy mundial, ale wtedy na kadrę przyjeżdżało 15 zawodników z lig zagranicznych, a 13 z nich grało od pierwszej do 90. minuty. Teraz mamy taką sytuację, że kilku graczy kadry od dwóch lat mówi o tym, że dla reprezentacji chce zmienić klub, ale kończy się na entuzjazmie gazetowym. Koniec końców chłopaki decydują się zostać w swych klubach i nadal grzeją ławę. To na pewno trenera Smudę musi martwić. Nie boisz się, że organizacyjnie mogą być duże wpadki podczas Euro 2012? Już w minionym roku ich nie brakowało, głównie w związku z poślizgami związanymi z oddaniem stadionów. Z Niemcami mieliśmy grać we wrześniu na Stadionie Narodowym, a tymczasem nadal nie ma tam murawy. - Błąd był popełniony w komunikacji rządu z narodem i w tym, że postanowiono te otwarcia wykorzystać do realizacji celów politycznych. Ten problem dotyczył władzy centralnej i samorządów. Gdyby normalny polski kibic dostał informację, że do końca 2011 roku zostaną otwarte trzy obiekty, a czwarty na trzy miesiące przed mistrzostwami, to wszyscy byśmy traktowali to w kategoriach sukcesu. U nas niestety musi być inaczej. Ktoś miał aspiracje, żeby zrobić we wrześniu w Warszawie mecz międzypaństwowy, we Wrocławiu ktoś postanowił organizować galę z udziałem Adamka i koncert George'a Michaela, i stąd te wszystkie poślizgi. Jeszcze większym skandalem są pieniądze, jakie wydaliśmy na te stadiony. Mamy tańszą siłę roboczą niż w krajach zachodnich, a wychodzą nam najdroższe na świecie stadiony. Stadion Miejski we Wrocławiu wyszedł drożej niż Arena AufSchalke, znana dziś jako Veltins Arena, choć nie ma takich cudów, jak wysuwana murawa czy zamykany dach. - Nie tylko ten stadion wyszedł bardzo drogo. Ja zawsze się posługuję prostym przykładem: mieszczący 40 tys. widzów stadion Rhein-Necker Arena, na którym gra Hoffenheim, zbudowany przez niemieckiego milionera Dietmara Hoppa, kosztował dokładnie 40 mln euro, czyli około 170 mln zł, a pamiętajmy, że siła robocza w Niemczech jest trochę droższa niż w Polsce. Zestawmy to z cenami polskich stadionów. Może to jest tak, że gdy ktoś wydaje swoje prywatne, ciężko zarobione pieniądze, to arytmetyka jest inna niż w przypadku obiektów budowanych przez państwo czy samorząd. Czym dla ciebie jest bycie komentatorem? Zawsze o tym marzyłeś? - Pasja, zainteresowanie, praca. Mam to szczęście, że wykonuję pracę, którą kocham. To naprawdę jest wielkie szczęście i chciałbym, żeby spotykało każdego z Polaków, że idzie do pracy i robi to, co lubi, kocha, czym się interesuje. Owszem, jestem narażony na krytykę, ale jeśli jest tylko merytoryczna, to godzę się z nią. Nie mam z tym problemów, że czasem komuś nie pasuję, ktoś mnie nie lubi. Taki to jest zawód, że trzeba się poddać osądowi publicznemu. Miewasz ciągotki, by zająć się kreowaniem rzeczywistości piłkarskiej, a nie tylko jej opisywaniem, komentowaniem? - Tak naprawdę to mnie nie kusi taka wizja. Gdybym dostał konkretną propozycję objęcia jakiegoś projektu piłkarskiego w klubie czy federacji, to bym dopiero mógł sprawdzić, czy mnie to kusi. Mam świadomość, że z tym może być tak, jak z wieloma sprawami - wiemy jak i co zrobić, dopóki się za to nie weźmiemy. Sama realizacja bywa trudna. Nie ma co ukrywać, że zawód dziennikarza to jest fajna przygoda, wydłużanie młodości, poznawanie ciekawych ludzi, ciągłe podróże i z pewnością świat mniej uporządkowany niż w życiu bankowca, człowieka pracującego w sklepie czy prowadzącego własną firmę. Każdy z nas wybiera sobie taki styl życia, jaki mu odpowiada. Ja na swój los nie będę narzekał, bo taki sobie sam wybrałem. Przypuśćmy, że dzwoni do ciebie Bogusław Cupiał albo Bogdan Basałaj i proponują ci posadę dyrektora sportowego, bo Stan Valckx przestał im się podobać. Jak byś zareagował? Zaryzykowałbyś pozycję, jaką masz w świecie mediów, by spróbować pracy w najlepszym polskim klubie ostatnich lat? - Nie lubię takiego gdybania, to jest bez sensu. Niech Stan Valckx się zastanowi nad tym, co powinien dołożyć do Wisły, aby nadal walczyła o tytuł mistrza Polski, a prezesowi Cupiałowi w tym nowym roku życzę cierpliwości i wspaniałej przygody wiosną. Nie ma co ukrywać, że prawdopodobnie będę miał okazję komentować mecze Wisły ze Standardem Liege, nie ukrywam zatem, że dla nas wszystkich to będzie wspaniała przygoda i historyczny sezon dla polskiej piłki klubowej, bo tego nie było od 41 lat, żeby dwa kluby grały wiosną w europejskich pucharach. Trudno to dzisiaj porównywać do lat 70. i meczów Legii z Atletico Madryt, a Górnika Zabrze z Manchesterem City, bo i nie ten puchar i nie ta ranga na razie - przypomnijmy, że były to wtedy ćwierćfinały Pucharu Europy Mistrzów Krajowych i Pucharu Zdobywców Pucharu, ale i tak przy obecnym stanie posiadania polskiego futbolu dwa kluby wiosną w europejskich pucharach to duża historia.