Tomaszewski, Strejlau, Piechniczek, Engel, Boniek, Wójcik, a nawet Lubański - żeby wymienić tylko tych o najgłośniejszych nazwiskach. Przez lata dzieliło ich tak wiele, niedawno zjednoczyła niechęć do pierwszego obcokrajowca na stanowisku selekcjonera. Napastnik Lato w obronie Niech nikt się nie łudzi, że wynika to z troski o reprezentację. Niechęć do Beenhakkera wśród tuzów polskiej piłki pojawiła się wcześniej niż Holender pierwszy raz zobaczył swoich graczy. Oburzenie w PZPN było wielkie już w chwili, gdy okazało się, iż ulubioną zabawkę działaczy wziął w swoje ręce "holenderski przybłęda". I to z taką pensją. W lipcu 2006 roku byłem na konferencji prasowej, na której Beenhakker odbierał nominację i słyszałem jak obecny prezes PZPN Grzegorz Lato rzucił do dziennikarzy: "Macie co chcieliście, a teraz my będziemy was j...". Paradoks polega jednak na tym, że dziś prezes jest w PZPN samotnym obrońcą Holendra. Tomaszewski zionie ogniem Działaczy Beenhakker miał przeciwko sobie od początku, o dziwo natychmiast przyłączyli się do nich byli wielcy piłkarze. Przed meczem Belgia - Polska w Brukseli (2006 rok) Beenhakkera pytali go o to belgijscy dziennikarze zaciekawieni czym naraził się nawet mieszkającemu od lat w Lokeren Włodzimierzowi Lubańskiemu. Beenhakker przyznał, że go to boli. Nazajutrz polska drużyna odpowiedziała zwycięstwem, a Lubański wyznał: "Jutro pójdę do pracy z przyjemnością". O tej przyjemności szybko zapomniał. Legendarny napastnik to jednak dżentelmen, za to bramkarz legenda Jan Tomaszewski zionie ogniem nie mniej profesjonalnie niż Smok Wawelski. Z działaczami PZPN bohater z Wembley się żre, ale w jednym stoi po ich stronie: Holendra trzeba usunąć z Polski. Wielokrotnie apelował nawet, by Beenhakkerem zajęła się prokuratura. Prokuratura ma inne plany - zajęła się kolejnym wielkim krytykiem Holendra, byłym selekcjonerem Januszem W. podejrzanym w aferze korupcyjnej. Do tego chóru przyłącza się uchodzący za postać krystaliczną Andrzej Strejlau. Przypomnę tylko, że jako selekcjoner przegrał eliminacje mundialu w 1990 roku, Euro'92 i eliminacje MŚ w USA. A przecież miał w kadrze kilku piłkarzy, którzy robili niezłe kariery w zachodnich klubach. Z Koseckimi, Zioberami, Furtokami, Wałdochami, Juskowiakami, Koźmińskimi stworzył taką paczkę, która w meczu o punkty w 1993 roku zmiażdżyła San Marino w Łodzi 1:0 po bramce zdobytej ręką w 70. minucie. Dziś może jednak twierdzić, że 10 goli, które w Kielcach wbiła amatorom kadra Beenhakkera nie ma najmniejszego znaczenia. (...) Beenhakkerowi ręki nie podamy Piechniczek i Engel są w tym gronie jedynymi, którzy mieli z kadrą dokonania. Pierwszy nawet ogromne (III miejsce na mundialu'82). Jako przełożeni Holendra szefujący wydziałowi szkolenia z urzędu zobowiązani są do wspierania go dopóki pracuje w Polsce. Tymczasem zajmują się zwalczaniem go w sposób otwarty lub podjazdowy. Jeden z asystentów Beenhakkera opowiada, że na spotkaniach szkoleniowych większość naszych tuzów trenerskich zmienia obrany kierunek marszu, by przez przypadek nie podać Holendrowi ręki. Przez jakiś czas Beenhakker żył w czymś w rodzaju kamizelki kuloodpornej. Trudno było atakować pierwszego trenera, który dał reprezentacji Polski awans do finałów mistrzostw Europy. Holender zbierał nagrody, poparcie kibiców miał ogromne, więc działacze PZPN zmuszeni byli ukrywać niechęć. Dziś już nie widzą powodu. Sól w polskim oku Beenhakker jest solą w zdrowym, polskim oku. Zły dla dziennikarzy, bo nie można do niego zadzwonić i wypytać o skład, lub samemu mu go podyktować. Zły dla działaczy, bo pierwsze co zrobił to odseparował ich od drużyny narodowej. Dalej przy okazji meczów kadry wyjeżdżają na swoje darmowe wycieczki, ale do piłkarzy dostępu nie ma. Beenhakker jest zły dla wszystkich, bo odrzucił pezetpeenowskie standardy i próbuje wprowadzać własne. Dlaczego Związek nie wyrzuci z pracy znienawidzonego Holendra? Bo sponsor, który wziął na siebie obowiązek wypłacania większej części jego pensji zastrzegł, że w wypadku pozbawienia Beenhakkera pracy odszkodowanie płaci PZPN. Holenderskie grzechy Beenhakker nie jest bez winy. Dąsa się, obraża, prawi morały, czasem razi złośliwością aż po arogancję. I to wobec ludzi, którzy mają prawo wiedzieć dlaczego kadra zagrała źle w Bratysławie, lub fatalnie w Belfaście. Każdą krytykę odbiera jak atak, a flirtowaniem z Feyenoordem sprawia wrażenie, że pracy z reprezentacją przestał poświęcać się bez reszty. Holender musi przypomnieć sobie, że w Polsce ma obowiązki wobec piłkarzy i kibiców. Jeśli nie jest w stanie znieść wrogów, niech się uczciwie pożegna ogłaszając, że w takiej atmosferze dalsza praca w z kadrą jest niemożliwa. Bo zaczyna wyglądać na to, że trzyma go przy niej kontrakt, a nie sportowa ambicja. Gdy Leo Beenhakker zaczynał pracę w Polsce mówił, że nie boi się presji po tym co przeżył w Realu Madryt. Wydaje się jednak, że polskiego środowiska piłkarskiego zwyczajnie nie docenił. Na koniec jedna, drobna uwaga. Ani Skorża, ani Urban, ani Smuda - czyli trenerzy, którzy rzeczywiście robią coś sensownego w naszej piłce, nie odnoszą się do Holendra niechętnie. Traktują go z szacunkiem. Dziwne, prawda? Dariusz Wołowski ZOBACZ CAŁY TEKST DARKA WOŁOWSKIEGO I DYSKUTUJ NA JEGO BLOGU!