Po raz pierwszy temat kadry narodowej składającej się z piłkarzy innego pochodzenia niż dana reprezentacja, poruszono na mistrzostwach świata w 1998 roku podczas prezentacji ekipy gospodarzy - Francuzów. Drużyna ta, prowadzona wówczas przez Aime Jacqueta, zdobyła najcenniejsze trofeum, a temat wielonarodowości piłkarzy nikogo wtedy nie oburzał, bo i nie powinien. Przypadek "Trójkolorowych" nie jest jedyny. W podobnych sytuacjach są obecnie wszystkie reprezentacje krajów, które niegdyś posiadały kolonie. Zawodnicy, występujący w barwach Francji, Belgi czy Holandii, są bez wątpienia reprezentantami nie tylko z obywatelstwa. Globalizacja sprzyja migracjom. Kiedyś drużyny piłkarskie reprezentowały ligę i kraj. Postęp zmienił jednak przywiązanie zawodników do narodowych lig, nie tylko w piłce nożnej. Komercjalizacja sportu i szansa zarobku na popularnych dyscyplinach wielkich pieniędzy, przyczyniły się do popularyzacji transferów. Dzisiaj piłkarze reprezentują głównie barwy klubowe, a idea występów reprezentacyjnych schodzi czasem na odległy plan. Patrząc na to co dzieje się w piłce nożnej, warto czasem zastanowić się, na ile jeszcze będzie można sobie pozwolić, i czy obecne struktury niektórych reprezentacji, będą w przyszłości bardziej wielonarodowe. Wyszukiwanie zawodników, posiadających korzenie w innych krajach i legitymujących się dwoma obywatelstwami, stało się ostatnio rzeczą nagminną. Duża część takich graczy zwykle sama wyraża aspiracje i chęci do reprezentowania kraju, często jednak kluczową rolę w tym procesie odgrywają media. Obraniak, Boenisch, Perquis, to nazwiska, które w Polsce ostatnio przewijały się dość często. Wszyscy trzej, mają polskie korzenie oraz obywatelstwo i mogą grać w naszej reprezentacji. Co by było jednak, gdyby dostali w tym samy czasie ofertę reprezentowania drugiego kraju? Zupełnie inaczej wygląda sytuacja dwóch innych znanych z polskiej ligi zawodników. Roger Guerreiro i Emmanuel Olisadebe w żaden sposób nie pochwalą się polskimi korzeniami, co nie zmienia faktu, że nie można im ujmować zasług dla reprezentacji. Czy aby jednak nadawanie obywatelstwa i powoływanie do kadry narodowej nie jest próbą tworzeniem czegoś na siłę? Dawanie szansy zawodnikom, którzy nie wybili się w swoich reprezentacjach, bądź ich tam po prostu nie chciano, mija się trochę z ideami jakie towarzyszą reprezentowaniu narodu. W niedalekiej przyszłości, podobna sytuacja pojawi się w przypadku Manuela Arboledy, wokół którego już dzisiaj narosło trochę fermentu. Czy wynika to z mentalności Polaków, czy z pewnej wrodzonej ksenofobii, nie jest istotne - problemem tym, powinna zająć się FIFA i uregulować kwestie powołań zawodników. Robert Maaskant, trener Krakowskiej Wisły, w swoim komentarzu dotyczącym możliwości powołania Maora Meliksona do naszej reprezentacji, trafnie zauważył, że za kilka lat może dojść do tego, iż to reprezentacja Kuwejtu sięgnie po mistrzostwo świata, nie posiadając w swoim składzie żadnego rdzennego reprezentanta. Najgorszą rzeczą, jaka mogłaby się stać, to precedens, który dałby podstawy do "kupowania" zawodnikom obywatelstwa, a jak wiadomo w świecie rządzonym przez pieniądze wszystko może się zdarzyć. Kłótnie o zawodników, jak chociażby w przypadku Mesuta Oezila, których byliśmy świadkami na mistrzostwach w RPA , zarzuty o kombinatorstwo i żądza zysku, byłyby z pewnością na porządku dziennym. Jedynym pożytkiem z tego dla kibica, byłby kolejne skecze kabaretów. Mateusz Mikoś