"Maciej Żurawski dokonuje rzeczy niebywałych. Zachwyca nas każdego dnia. Jego forma ciągle rośnie". "Od niektórych drużyn będziemy nawet lepiej przygotowani do Euro" - twierdził przed turniejem w rozmowie z "GW" holenderski fizjolog reprezentacji Polski Mike Lindemann. Rzeczywistość boleśnie zweryfikowała te buńczuczne zapowiedzi. Polacy przegrywali pojedynki biegowe a rywalami. - Może Pan porównać wyniki testów szybkościowych sprzed Euro 2008 do tych, które piłkarze osiągnęli choćby jesienią zeszłego roku? - Nie, gdyż nie robiliśmy takich. Jeśli masz dwa tygodnie na przygotowania, to praca nad poprawieniem szybkości w tak krótkim okresie jest niemożliwa. Pracowaliśmy ostro na krótkich jednostkach treningowych. Robiliśmy co, mogliśmy. Ale poprawa szybkości to proces długotrwały. Jeśli sprinter chce zejść na sto metrów z 12,0 s na 10,02, to musi pracować przez rok. Nie mogliśmy tego zrobić w dwa tygodnie. Musielibyśmy poszukać zawodników o wrodzonych predyspozycjach szybkościowych i nauczyć ich gry w piłkę. - A w osiem tygodni udałoby się poprawić szybkość piłkarzy? - Przede wszystkim szybkość to cecha wrodzona. Albo się ją ma, albo nie. Oczywiście, w pewnym stopniu korygować ją można u każdego. Jeśli porównać to do świata zwierząt, to niektórzy piłkarze mają cechy słonia, a inni są szybcy, jak gepard. - Jak wielu gepardów mamy w zespole? - Połowę geparda. Nie mamy szybkościowców. W reprezentacji Polski piłkarze są silni, gotowi do walki, mają bardzo dobrą mentalność, ale nie mają szybkości. - Nawet Ebi Smolarek? - Z Ebim jest inny problem. Gdy był jeszcze w Borussi Dortmund, grał na wysokim poziomie dwa, a czasem trzy razy w tygodniu. A teraz, po przeprowadzce do Hiszpanii, gra ledwie 12 minut na tydzień. Jak później ma być w tej samej dyspozycji, co Petrić, który gra regularnie w Borussi? Wiem dokładnie, jak pracuje ten napastnik chorwacki, bo go osobiście trenowałem przez cztery lata. Regularna gra jest również ważna ze względów mentalnych. Petrić, czy Klasnić dzięki regularnym występom w mocnej lidze są gotowi do sprostania wyzwaniom tak poważnej imprezy, jak Euro. My nie mieliśmy tego komfortu. Nasi piłkarze siedzieli w rezerwie, albo grali w słabej lidze. Jedyne, co mogliśmy zrobić, to opracować program, który mówił nam, czyj organizm w jakim stopniu odbudował się po wysiłku włożonym w mecz, czy trening. W ten sposób na każdy mecz wybieraliśmy jedenastkę piłkarzy, którzy mieli wystarczającą ilość paliwa na 90 minut gry. Weźmy takiego Lewandowskiego, który wypadł słabo z Niemcami. Ledwo chodził przez dwa następne dni, pracowałem z nim do w pół do pierwszej w nocy. Miał jednak charakter i ambicję. Chciał grać w następnym meczu. Z całym sztabem medycznym pracowaliśmy, by przygotować każdego do następnego meczu. Z taką Austrią słabo wypadliśmy w pierwszej połowie, bo zawiodła mentalność. Siły nie, gdyż drugą połowę mieliśmy dobrą i wypracowaliśmy kilka szans golowych. - Na czym Pan bazował w przygotowaniach? - Wykorzystałem najnowocześniejsze urządzenia, jakie używają Holendrzy, czy Portugalczycy. Dzięki nim miałem informacje, którzy zawodnicy po meczu są zmęczeni, a którzy nie. Na podstawie tych wyników ustalam program treningów, by każdy miał wystarczająco dużo paliwa na 90 minut występu. Michał Białoński, Bad Waltersdorf