Pana zespół osiąga korzystne wyniki w lidze, ale ostatnio bez pańskiego udziału. Dlaczego? Marcin Kuś: Aby wyjaśnić moją sytuację, cofnę się do końcówki poprzedniego sezonu. Uraz ścięgna Achillesa sprawił, że już po rozgrywkach musiałem poddać się zabiegowi jego oczyszczenia i później rehabilitacji. Straciłem okres przygotowawczy, lecz mozolnie nadrabiałem zaległości, aby jak najszybciej wrócić do formy. Pod koniec września wystąpiłem w przegranym 1-3 meczu z Galatasaray Stambuł. Wrócił pan do gry, ale nie na długo. - Dosłownie na kilka spotkań, bowiem przyplątały się problemy z mięśniem dwugłowym. Znów opuściłem kilka kolejek, w tym niedzielne, wyjazdowe spotkanie z Ankaragucu (2-2). Jako kontuzjowany nie pojechałem z zespołem, tylko tego dnia trenowałem z innymi zawodnikami będącymi poza kadrą. Ćwiczę już z pełnym obciążeniem i na sobotę jestem do dyspozycji trenera - na konfrontację z wyprzedzającym nas o zaledwie punkt zespołem Fenerbahce. W tabeli Istanbul Buyuksehir zajmuje piąte miejsce. Niespodzianka czy sensacja? - Po cichu liczymy na awans do europejskich pucharów. To byłoby wielkie osiągnięcie dla klubu z ledwie 20-letnią historią, który jest zdecydowanie w cieniu wielkich rywali ze Stambułu: Fenerbahce oraz Besiktasu i Galatasaray. Tymczasem piszemy historię Istanbul Buyuksehir i - jak na razie - wyprzedzamy dwie wielkie lokalne drużyny. Ale coś pechowa jest Turcja dla polskich obrońców, nie gra też kontuzjowany Arkadiusz Głowacki z Trabzonsporu, w kadrze Ankaragucu zabrakło Michała Żewłakowa. To oznacza, że selekcjoner Franciszek Smuda, który pilnie szuka defensorów, nie ma po co przyjeżdżać, bo nie ma kogo oglądać? - W moim przypadku, a jestem w Stambule już trzeci sezon, nikt z kadry "Biało-czerwonych" się nie zainteresował. Nie złożyłem broni i chcę grać w reprezentacji, jednak sam się nie powołam. Na pana pozycji, prawej obronie, występuje Łukasz Piszczek (Borussia Dortmund). "Wygryzie" go pan ze składu? - Wiem, że nieźle sobie radzi, ale jestem starszy, bardziej doświadczony i oczywiście gotowy powalczyć. Tylko jak, skoro nie otrzymuję szansy? W Turcji, jeśli tylko jestem zdrowy, to wychodzę w pierwszym składzie, a szkoleniowiec powtarza, że na mnie liczy. Wracając do ekipy narodowej, najbardziej rozczarowany byłem w pierwszym roku gry w Turcji. Później żal minął i staram się nie zaprzątać sobie głowy czymś, na co nie mam wpływu. Za dwa tygodnie polska reprezentacja przylatuje na zgrupowanie do Turcji. - Tak, tylko nie mam żadnego sygnału od sztabu. Nic nie mogę zrobić. Co prawda, runda kończy się tutaj 19 grudnia, jednak pewnie udałoby się przekonać władze klubu. Tak w ogóle szkoda, że żadna polska telewizja nie pokazuje tureckiej ekstraklasy, bo wtedy byłoby łatwiej się przypomnieć. Niektóre mecze są naprawdę na dobrym poziomie. Może wróci pan do Polski, do Polonii Warszawa? Prezes Józef Wojciechowski potrzebuje solidnych obrońców? - Niedawno przedłużyłem o dwa lata kontrakt z obecnym pracodawcą. Ale życie nauczyło mnie, że nie można niczego wykluczać. Turcy zapłacili za pana 600 tysięcy euro. Po ponad dwóch latach Marcin Kuś jest droższym piłkarzem? - Nie mnie to oceniać. Na pewno tutaj inaczej podchodzi się do treningów. W Polsce czasem jest tak, że o miejsce w składzie rywalizuje 13-14 zawodników, a pozostali są uzupełnieniem. Stąd na zajęciach pewniacy nie zawsze angażują się w 100 procentach. W Turcji jest to nie do pomyślenia. W mojej drużynie walczy blisko 30 graczy, choć - co ważne - bez złośliwości i chamstwa. Ale bez ochraniaczy nie można wychodzić na trening! Z tą różnicą, że po faulu nikt na nikogo się nie obraża, przybijają piątkę i grają dalej.