Holender nie bawił się w kurtuazję, ale konkretnie mówił co irytuje i przeszkadza mu w pracy w Polsce. Pokazał się też, jako człowiek, który wie czego chce i ma wizję, tego jak pracować na naszą reprezentacją. Zapraszamy do lektury wywiadu z Leo. INTERIA.PL: Jak pan ocenia ostatnie zmiany w PZPN? Czy wybór Grzegorza Laty poprawi pańską sytuację, a także sytuację futbolu w Polsce? LEO BEENHAKKER: Przede wszystkim chodzi o polski futbol. Moja sytuacja nie jest najważniejsza, bo w przeciwnym wypadku musiałbym uznać, że przez ostatnie dwa lata otrzymywałem fałszywe sygnały o mojej pracy od poprzedniego prezesa, Michała Listkiewicza. Oczywiście mam nadzieję - taka też zresztą jest idea - że nowy prezes i nowy zarząd podejmą ważne decyzje, aby uczynić polski futbol jeszcze lepszym. O to w tym wszystkim chodzi. Czy nie czuje pan, że pańska pozycja nie jest tak silna, jak za czasów prezesa Listkiewicza? Zaskakujące są głosy ze strony nowego zarządu PZPN, że pański kontrakt jest zbyt kosztowny, i że trzeba go zmienić. Co pan o tym sądzi? - Nic nie sądzę. To wszystko są pogłoski. Jedyna rzecz, na której się opieram, to fakt, że rozmawiałem z prezesem Lato. Potwierdził raz jeszcze, że jestem jedyną osobą odpowiedzialną za reprezentację i mogę liczyć na jego wsparcie. Wg prezesa nic się nie zmieni i mogę wykonywać moją pracę tak, jak robiłem to przez dwa lata. To jedyna rzecz ważna dla mnie. A to, co mówią ludzie, te wszystkie <a href="http://pomponik.pl" target="_blank">plotki</a>... Nie mogę przejmować się tym całym gadaniem. Mam jeden cel - doprowadzić reprezentację do finałów mistrzostw świata w 2010 roku. Nad tym pracuję, tylko ta sprawa zaprząta moją uwagę. Raz jeszcze powtórzę, że najważniejsze jest to, iż pan Lato jako prezes potwierdził, że mogę działać z absolutną swobodą i pełnym autorytetem. Czy przybywając do Polski spodziewał się pan takiego kontrastu - z jednej strony mamy tysiące ludzi skandujących "Leo, Leo!", z drugiej - wśród przedstawicieli mediów i PZPN-u pojawiają się głosy: "Leo Beenhakker jest nikim i musi odejść". - Tak, bo tak dzieje się nie tylko w Polsce. Tak jest wszędzie. Kiedy wygrywasz, jesteś bohaterem, a kiedy przegrywasz, jesteś zerem. Jedyna różnica polega na tym, że w Polsce takie sytuacje są bardzo ekstremalne. To pewne. Wszystko albo nic, nie ma niczego pośrodku. Ale jeszcze raz powtórzę, że potrafię sobie z tym radzić. Nie żyję pogłoskami i tym, co wszyscy mówią, myślą, robią... Po prostu wykonuję moją pracę tak dobrze, jak to możliwe. Moja sytuacja jest taka jak każdego innego trenera na świecie. Wszędzie. Jeśli wykonasz dobrą pracę, ludzie są szczęśliwi i możesz zostać. Jeśli nie wypadniesz dobrze, ludzie zaczynają mówić o tym, że ktoś powinien cię zastąpić. To jest część futbolu. To samo spotkało Mourinho, Capello, Donadoniego we Włoszech... To spotkało niemal każdego trenera. To część mojej pracy, potrafię sobie z tym radzić - proszę się nie martwić. Jak zapatruje się pan na sytuację w grupie kwalifikacyjnej do mistrzostw świata i na wiosenne mecze po przegranej ze Słowacją? Zawsze mówił pan, że wiosna dla polskich graczy i polskiej reprezentacji nie jest tak dobra jak jesień... - Nie, nie mówiłem, że zawsze. To nieprawda. Chcę przypomnieć, że graliśmy też dwa bardzo ciężkie mecze kwalifikacyjne do Euro 2008 z Portugalią i Finlandią w odstępie czterech dni i bardzo dobrze w nich wypadliśmy. Nie jest to zatem prawda. Nie jest regułą, że nie gramy dobrze wiosną. Co do kwalifikacji: dobrze, że sprawa wciąż jest w naszych rękach. W końcu lider grupy - Słowacja - ma dziewięć punktów, a my siedem. Do zdobycia wciąż jest jeszcze osiemnaście. <a href="http://sport.interia.pl/raport/elms2010/eliminacje-ms2010/news/leo-nie-martwcie-sie-o-mnie,1210677,4979,2">NA NASTĘPNEJ STRONIE LEO M.IN. PRZYZNAJE, ŻE PRZEGRANA ZE SŁOWACJĄ WCIĄŻ SIEDZI W JEGO GŁOWIE.</a>