INTERIA.PL: Jaka jest ta polska liga? Euzebiusz Smolarek: - Przede wszystkim brak jej stabilizacji. W każdej kolejce może zdarzyć się dowolne rozstrzygnięcie. Raz jeden zespół zagra bardzo dobry mecz, wydaje się, że są silni i złapali formę, po to, by za tydzień zagrali słabiutko. To samo dotyczy piłkarzy. W jednym meczu ktoś jest gwiazdą, w kolejnym jest najgorszy na boisku. Oczywiście na Zachodzie zdarzają się wyniki zaskakujące, ale jest ich mniej niż w Polsce. No cóż, nie jest to liga najgorsza. Ale i najlepsza na pewno nie. Ja oczywiście nie narzekam, sam chciałem tu grać. Czy nie żałuję? Nie. W Polsce żyje mi się dobrze. A atmosfera wokół ligi? - Wydaje mi się, że jest negatywna. Dziennikarze pochwalą kogoś tylko wtedy, gdy zdobędzie trzy bramki. Inaczej nie ma mowy. Ale chyba kibice chcą czytać rzeczy negatywne, skoro dziennikarze tak negatywnie piszą. To może był jednak błąd, że przyjechałeś grać do Polski? - Chciałem wrócić do reprezentacji. Uznałem, że najprostszą drogą do tego jest gra w lidze polskiej, gdzie selekcjoner ogląda mój każdy mecz. Nie mówię, że nie mam problemów, ale tak jak my mamy wpływ na kłopoty klubu, tak kłopoty klubu wpływają na nas. Jeszcze przed chwilą skazywano mnie na grę w rezerwach, a za chwilę uznano najlepszym na boisku w ligowym meczu z Koroną w Kielcach. Z piłkarzem jest tak: to, co trafia do głowy, idzie w nogi. Wiele naszych problemów to sprawa mentalna. Trener Jacek Zieliński, gdy przyszedł do Polonii wziął mnie i powiedział: "Nie uwierzę, że już nie umiesz grać w piłkę. Wiem, że umiesz, musisz tylko odblokować swoje umiejętności". Poczułem, że chodzi nam o to samo: by Ebi Smolarek jak najwięcej dał z siebie drużynie. Znam trenera Zielińskiego bardzo krótko. Wydaje mi się jednak, że on myśli o zespole. Nie o każdym piłkarzu z osobna, ale o tym jak stworzyć z nich silną całość. Koledzy z drużyny szanują zdanie 47-krotnego reprezentanta Polska? - Ja się za wiele nie odzywam w szatni. Jest od tego kapitan drużyny. Koledzy wiedzą, że zdobyłem dla kadry 20 goli, że sporo mam doświadczenia z Holandii, Niemiec, czy Hiszpanii. Swoje zdanie mam. Jeśli chcą wiedzieć, co myślę mogą zapytać. Jeśli potrzebują rady, chętnie ją komuś dam, ale za najmądrzejszego robić nie zamierzam. Zależy mi raczej na tym, by koledzy zrozumieli do czego Smolarek jest potrzebny drużynie. Ja nie jestem typem piłkarza, który dostaje piłkę 70 metrów od bramki, mija czterech rywali i zdobywa gola. Kiedy jednak jestem w polu karnym piłka mnie szuka. Mam instynkt, intuicję, potrafię zdobywać gole. Tylko trzeba odpowiednio zagrać do mnie. Bo przecież nie zacentruję piłki sam i nie pobiegnę w pole karne, by wbić ją głową do bramki. Potrzebuję wsparcia kolegów, wtedy drużyna może mieć ze mnie korzyść. Dlaczego mając tylu dobrych piłkarzy Polonia grała tak źle? - Bo każdy grał osobno, jakby dla siebie, a nie dla wszystkich. Przypomniała mi się Borussia Dortmund, w której grałem z Czechami Rosickym i Kollerem. To były gwizdy, ale podporządkowane drużynie. Bo co z tego, że ktoś fajnie kiwnie przeciwnika, a potem kolejnego i jeszcze kolejnego, jeśli efektów dla drużyny z tego nie ma? W Polonii kilku chłopaków chciało wygrywać mecze w pojedynkę, a nie z zespołem. Ja tak nie umiem. A może koledzy z drużyny myśleli tak: "Grałeś kiedyś w Feyenoordzie, Borussi Dortmund, Racingu Santander, w reprezentacji Polski zdobyłeś 20 goli, to weź piłkę i pokaż co potrafisz"? - I ja tak właśnie nie umiem. Nie umiem tak myśleć. Mnie uczono, że liczy się drużyna. Tak powtarzał Bert van Marwijk, dziś trener wicemistrzów świata, który stworzył zespół z kilku gwiazd jak Robben, Sneijder, Kuyt, czy van Persie, ale też kilku graczy mało znanych i w RPA zawędrował z nimi do finału. Na moje 20 goli w reprezentacji Polski nie pracowałem sam, ale wielu kolegów. Wygrywaliśmy razem, Smolarek sam by niczego nie zdziałał. Być może chłopaki z Polonii potrzebują czasu, by się nauczyć jak grać z tobą? - Pewnie tak. Ja to rozumiem. Trzeba czasu, by się przekonać, że Smolarek jest groźny z piłką pod polem karnym rywala, a nie 70 m od niego. Od gry pod naszą bramką są w Polonii inni. Nikomu z nas nie było jednak ostatnio lekko. Dla piłkarzy te ciągłe zmiany trenerów były trudne. Ledwo coś się zaczęło, zaczynaliśmy się uczyć i przyzwyczajać, już się kończyło. Ale teraz patrzymy w przyszłość z nadzieją, że trener Zieliński wprowadzi w szatni spokój. Już to robi. Przekonuje, żebyśmy znów uwierzyli w siebie. Przecież nie zapomnieliśmy grać, tylko byliśmy mentalne zablokowani. Jeśli się odblokujemy, wszystko powinno być normalnie. Trener dużo z nami rozmawia, jest otwarty. Można go o coś poprosić i nie trzeba się bać, że odpowie: "Nie, bo nie". Jest taka opinia o tobie, że aby Ebi Smolarek grał dobrze, musi mieć komfortowe warunki. Zawsze dobrze grałeś u Berta van Marwijka. To był trener, który w ciebie wierzył i dla którego robiłeś więcej niż dla innych. - Van Marwijk uważał, że umiem grać w piłkę, więc robił wszystko, by wydobyć ze mnie to, co najlepsze. Nie robił tego z sympatii do mnie, ale dla dobra drużyny. Widział, że na treningach pracuję, że się nie obijam i wierzył, że jestem w stanie pomóc jemu i zespołowi w osiąganiu celów. Tymczasem poprzedni trener Polonii Piotr Stokowiec uznał, że Smolarka trzeba usunąć do rezerw. A może było tak: źle się dzieje w klubie, to stawiamy najbardziej znanego piłkarza w roli kozła ofiarnego? - Nie wiem. Przyszedł do mnie i powiedział, że mam grać w rezerwach. Spytałem, czy to jego decyzja? Powiedział, że jego. Przyjąłem to. Czy to była prawda, czy nie, to już nie ma znaczenia. Nie chcę zresztą do tego wracać, wolę patrzeć w przyszłość. Przyszłością jest trener Zieliński, który jak już mówiłem uważa, że w piłkę grać nie zapomniałem. Nawet w meczu z Koroną miałem znakomitą okazję na gola, którą zmarnowałem, ale cieszyłem się bardzo, że trener pozwolił mi spędzić na boisku 90 minut. To było dla mnie bardzo ważne. Jedna zmarnowana szansa jeszcze nie przekreśla napastnika.