" Problem selekcjonera to wielkie nieporozumienie. Gdy widzę globalną ocenę najlepszych lig na świecie i w czołowej trójce, czyli w angielskiej, niemieckiej i hiszpańskiej, Polacy nie odgrywają dosłownie żadnej roli, to niech nam Beenhakker nie opowiada, jacy to jesteśmy mocni i jaką to Polska jest kopalnią talentów. Nie musimy wierzyć w każde jego słowo. Wynika to jednak z naszego zakompleksienia, z tego, że przez czterdzieści lat komunizmu czuliśmy się obywatelami drugiej kategorii. I teraz kto tylko przyjedzie z Zachodu, będzie więcej bredził, od razu jest lepszy. A jak nie mówi w naszym języku, to w ogóle jest świetny, wręcz doskonały" - grzmi Boniek. "Leo jako selekcjoner mi nie przeszkadza. Tylko śmiać mi się chce, jak słyszę jego nauki. Jaki to w nas drzemie potencjał. Że to niby na Euro mogliśmy zdobyć medal. A prawda jest taka, że gdyby nie Boruc, to trzy mecze przegralibyśmy po 0:4" . Bońka denerwuje też, że gdy wypowie się inne zdanie na jakiś temat odmienne niż Beenhakker, to od razu się mówi, że się nie lubią, albo nienawidzą. Poza tym były gwiazdor Juventusu i Romy domaga się szacunku dla polskich trenerów. Jego zdaniem, gdyby awans z Lechem w Pucharze UEFA wywalczył nie Franciszek Smuda, ale jakiś zagraniczny szkoleniowiec, to w Polsce od razu zrobiono by z niego człowieka roku. "Taki Antek Piechniczek zdobył z nami trzecie miejsce na świecie, a Leo do mundialu to z Holendrami nawet nie zdołał awansować" - zauważa "Zibi".