"Lustereczko, powiedz przecie, kto jest najlepszym piłkarzem na świecie?" - żart niemieckiej prasy z Cristiano Ronaldo zdezaktualizował się bardzo szybko. Wbijając dwa gole Holendrom najdroższy piłkarz świata własnoręcznie skreślił się z "futbolowej listy egoistów". Od debiutu Portugalii w Euro 2012 nie tylko Niemcy, ale wszystkie światowe media poszukiwały odpowiedzi na pytanie: "gdzie podziała się maszynka, która w minionym sezonie wbiła rywalom Realu Madryt 60 goli?". Maszynka znów działa i strzela dla Portugalii. Jeden z dzienników upatrywał kłopotów Ronaldo w meczach z Niemcami i Danią w braku szacunku dla drużyny oceniając, że celem Portugalczyka nie jest tytuł mistrza Europy, ale odzyskanie "Złotej Piłki". Także hiszpańskie media przyłączyły się do chóru, "El Pais" stawiał tezę, że obsesyjna rywalizacja z Leo Messim destrukcyjnie wpływa na gwiazdę Realu. Nawet madryckie media uznały, że ich ulubieniec popełnił niepotrzebną gafę po spotkaniu z Duńczykami, przypominając klęskę Messiego z Argentyną w Copa America. Już po pierwszym spotkaniu Euro 2012 z Niemcami Ronaldo został skrytykowany za to, że po porażce 0-1 od razu pobiegł do szatni, zamiast podziękować za doping portugalskim kibicom. Selekcjoner Paulo Bento przepraszał potem wszystkich fanów, których to uraziło. Póki co jednak, debata na temat najdroższego gracza na świecie została zamknięta. Portugalia gra w ćwierćfinale z Czechami w Warszawie i z pewnością będzie w tym meczu faworytem. Drużyna funkcjonuje znakomicie, jest zmotywowana i zjednoczona, fundamentalne role grają w niej dwaj inni gracze Realu Madryt Fabio Coentrao i Pepe. Prasa portugalska nie wspomina już nawet o tym "gorszącym" fakcie, że siedziba drużyny w Opalenicy kosztuje federację dziennie 31 tys euro, pięć razy więcej niż obiekty w Gniewinie zajmowane przez mistrzów świata. "Lista egoistów Euro 2012" wciąż jest jednak bardzo bogata. Dominują na niej Holendrzy, którzy dwa lata temu byli o włos od tytułu mistrzów świata, a teraz wracają z Euro 2012 z trzema przegranymi meczami, w których nie byli drużyną nawet przez chwilę. "Rozmawiałem z kolegami z Bayernu, obiecali mi, że pokonają Duńczyków" - mówił Arjen Robben przed spotkaniem z Portugalią. Także Mark van Bommel użył swoich niemieckich przyjaźni, by ratować szanse Holendrów. Przyjaciele z Bayernu spisali się na medal, tyle, że "Pomarańczowi" nie umieli pomóc sami sobie. Zwycięstwo 2-0 we wczorajszym spotkaniu, uratowałoby dla nich ćwierćfinał i wszystko można by zacząć od nowa. Tymczasem Robben, a szczególnie najlepszy piłkarz Premier League Robin van Persie totalnie pokpili sprawę. Holandia wciąż była drużyną rozpadającą się na pół: część walczyła w ataku, część w obronie - bez nici porozumienia wiążącej jednych z drugimi. Konsekwencją były gole Ronaldo i jeszcze spora liczba zmarnowanych szans przez Portugalczyków. Co się stało w dwa lata z drużyną Berta van Marwijka? Poszukując wyjaśnienia światowe media odwołują się do tradycji holenderskiej. U "Pomarańczowych" zawsze łatwiej było o wybitnych piłkarzy, niż lojalność i spójność w zespole. Wszyscy chętnie podchwycili słowa Wesleya Sneijdera o tym, że kilku wicemistrzom świata zbyt mocno rozrosło się ego. Wcześniej nikt tego jednak nie zauważył. Po znakomitych eliminacjach Euro 2012 Holendrzy przylatywali do Polski i na Ukrainę w roli faworytów. Marco van Basten chwalił ich nawet za styl gry, jego zdaniem zdecydowanie bardziej widowiskowy niż w RPA. Okazało się jednak, że "widowiskowość" jest zmorą pomarańczowej drużyny. A może to wcale nie Ronaldo zaraz po obudzeniu gna do lustra, by zadać mu niedyskretne pytanie: "kto jest nr 1?" <a href="http://dariuszwolowski.blog.interia.pl/?id=2320693">Dyskutuj o artykule z Darkiem Wołowskim</a>