Niezwykły przykład irlandzkich fanów zrobił ogromne wrażenie w całej Europie. Okazało się, że kiedy piłkarze dają z siebie maksimum, nie trzeba ich wyklinać i złorzeczyć nawet przy stanie 0-4. Coś podobnego było udziałem także drużyny Franciszka Smudy. Przegrała, ale wielu ludzi w Polsce, jest jej wdzięcznych za walkę i emocje. Dla mnie jest to największa nauka płynąca z Euro 2012. "Rozjechać" trenera Zwykle w Polsce było tak, że kolejne porażki piłkarzy budziły wyłącznie siewców wojny. Kiedy coś szło nie tak, trzeba było "rozjechać" trenera walcem, a drużynę rozgonić na cztery wiatry. Dlaczego teraz jest inaczej? Dlatego, że Smuda świadomy, iż nie wykonał zadania, którym był awans do ćwierćfinału, sam odchodzi? Nie sądzę. Zmiana podejścia bierze się stąd, że przy okazji Euro 2012 drużyna narodowa stała się przedmiotem powszechnej troski. Przegrany mecz z Czechami oglądało w telewizji 18 mln ludzi. Co kilka dni piłkarze Smudy poprawiali niebotyczny rekord Adama Małysza z igrzysk w Salt Lake City (13 mln). Różnica między Małyszem i piłkarzami jest oczywista. Skoczek z Wisły to jeden z największych speców w historii swojej dyscypliny, do niego można by porównać drużynę Kazimierza Górskiego. Polacy uparli się jednak, by wspierać zespół, bo jest reprezentacją wszystkich. Paradoksalnie "niedzielni" fani piłki czują to znacznie lepiej, niż tak zwane "środowisko". Pozornie pejoratywnego przymiotnika "niedzielni" używam z największym szacunkiem. To dzięki setkom tysięcy kobiet, dzieciaków i mężczyzn, wśród nich aktorów, piosenkarek, celebrytów różnych dziedzin, zrodziło się powszechne uczucie, które tak zwani ludzie piłki już dawno zapomnieli. Środowisko futbolowe w Polsce potrzebuje sukcesu, ale jest do tego stopnia sfrustrowane i skłócone, że po kolejnych porażkach nie robi nic konstruktywnego, a tylko wciąż sieje wojnę. Dziś najbardziej rozgrzewającym je tematem jest głowa prezesa PZPN. "Lud chce krwi, więc mu ją dajmy" To budzi we mnie uczucia ambiwalentne. Nie, dlatego, żebym uważał, iż Grzegorz Lato dobrze rządzi polską piłką, ale przeraża mnie widmo polowania na czarownice. "Lud chce krwi, więc mu ją dajmy" - myślą działacze wskazując na prezesa, jako na winowajcę, choć jakiś czas temu, oni sami stawiali go na czele Związku. Tymczasem lud wcale nie chce kolejnej wojny o stołki w PZPN, ale realnych zmian w polskiej piłce. Głowa Laty zaspokoi kilku komentatorów, którzy pchają się do mediów, tymczasem przeciętny kibic nie bardzo ma pojęcie, o co w tym wszystkim chodzi? Od strony sportowej udział drużyny Franciszka Smudy w Euro 2012 zakończył się porażką. Selekcjoner płaci za to stratą stanowiska. Ludzie żyjący z piłki przyjęli to do wiadomości nie podejmując nawet dyskusji, czy drużyna grała dobrze, źle, czy przeciętnie i jakie błędy popełnił selekcjoner? W PZPN nie mają na to czasu, bo szykują się do wojny. Nie pomoże odejście jednego człowieka Pracując jako dziennikarz sportowy przeżyłem już czterech prezesów i żaden następny nie był zdecydowanie lepszy od poprzedniego. Związek to organizacja przegniła i niewydolna od podstawy do szczytu. Jej nie pomoże odejście jednego człowieka. Nie chcę zanudzać niuansami rodem z PZPN. Martwię się tylko, czy ten entuzjazm, który rozpaliło Euro 2012 wokół reprezentacji Polski, przetrwa dłużej. Kibice! Nie zostawiajcie drużyny narodowej ani w łapkach Laty, ani ziejącego nienawiścią "reformatora" Jana Tomaszewskiego. Tak zwane środowisko futbolowe nie jest w stanie wymyślić nic, poza zabawą w zamianę stołków. Obawiam się, żebyśmy nie mieli do czynieni z przypadkiem panny młodej, z której tuż po weselu zrywa się welon, by zagonić do zmywania naczyń. Skoro przy okazji Euro 2012 piłkarska reprezentacja stała się oczkiem w głowie Polaków, zróbmy coś, by to ocalić, chociaż w jakimś stopniu. Jeśli będziemy się nią zajmowali tylko od święta, za dwa lata w Brazylii w ogóle nie zobaczymy naszych piłkarzy. I polskie święto piłki z czerwca 2012 roku stanie się kiedyś tylko zbiorowym wyrzutem sumienia. Dyskutuj z Darkiem Wołowskim na jego blogu