Poczułem niemal fizyczny ból, gdy dowiedziałem się o ostatnim "dokonaniu" Sławomira Peszki. Był to ból wywołany empatią, nawet jeśli skrzydłowy Koeln nie był bohaterem z mojej bajki, dokonał skoku karkołomnego, graniczącego z zawodowym samobójstwem. Niewiele ponad miesiąc po sparingu z Portugalią, na który wyszedł w podstawowej jedenastce, niespełna dwa miesiące przed Euro 2012, nie dał żadnego wyboru Franciszkowi Smudzie. Mistrzostwa obejrzy jak kibic, w telewizji. Dla drużyny to zapewne lepiej, bo przed takim wyzwaniem jak polskie Euro, w szatni potrzebny jest zimna krew i rozsądek. A Peszko z pewnością natężenia tych cnót w zespole Smudy nie powiększał. Czy osłabi kadrę? To raczej wątpliwe: przypominając sobie jego wyczyny ze sparingów z Niemcami, czy Portugalczykami, gdy pod bramką rywali "kopał się w czoło". Poza tym Smuda ma zastępców: Rybusa albo Grosickiego. Nie powinni grać gorzej. Dlaczego więc myśląc o Peszce czuję żal? Bo przypomina mi faceta, który wygrał w totolotka milion euro, a potem z radości skoczył na główkę z Pałacu Kultury. Od czasów Andrzeja Jarosika nie było w polskiej piłce przypadku tak masochistycznej głupoty. Napastnik Zagłębia Sosnowiec odmówił Kazimierzowi Górskiemu wyjścia na mecz z ZSRR podczas igrzysk w Monachium, wszedł Zygfryd Szołtysik, zdobył gola, Polska wygrała 2-1 sięgając potem po złoty medal. Tamta drużyna (bez Jarosika) do dziś jest największą chlubą naszej piłki. Nie porównuję zespołu Smudy z drużyną Górskiego, ale występ na Euro 2012 to dla polskiego piłkarza sprawa życia i śmierci. Innej takiej szansy nie będzie, choćby Peszko zmienił się jakimś cudem w polskiego Messiego. Powie ktoś, że piłkarze pili i pić będą. W Polsce, na Ukrainie, w Anglii, Hiszpanii i Argentynie. Niektórzy ludzie niczego nie uczą się jednak na błędach. Nawet własnych. Tak naprawdę Peszko był w tej drużynie ostatnim, który mógł sobie pozwolić na taki wyskok. Smuda już raz ukarał go odsunięciem od zespołu, tak jak Macieja Iwańskiego, Artura Boruca i Michała Żewłakowa. Peszko był jedynym, któremu selekcjoner przebaczył narażając się na zarzut braku konsekwencji. Smuda Peszkę lubi i ceni, tyle, że Peszko ani nie lubi, ani nie ceni siebie. Czy to samo dotyczy Marcina Wasilewskiego? W jakimś stopniu tak, trzeba wiedzieć, z kim rusza się w miasto, choćby po to, by przewidzieć konsekwencje. Upraszając Smudę, by powołał Wasilewskiego do tej kadry rada drużyny argumentowała, że po ciężkiej kontuzji, jest już innym człowiekiem. Jak widać niezupełnie. Dyskutuj na blogu Darka Wołowskiego