Gdyby szukać filarów zespołu Franciszka Smudy, na których nie tylko selekcjoner, ale też kibice drużyny narodowej mogliby oprzeć swoje nadzieje na Euro 2012, miejsce dla napastnika Borussii Dortmund byłoby wśród nich bezdyskusyjne. 23-letni Robert Lewandowski jest jednym z nielicznych polskich piłkarzy, którzy dokonali w ostatnim czasie jakościowego skoku. Mógłby przegrać konkurencję z dwa lata młodszym Wojciechem Szczęsnym, ale bramkarze to w naszej piłce oddzielna kasta, zajmująca w europejskiej hierarchii znacznie bardziej eksponowane miejsce niż gracze z pola. Wyróżniający się polski piłkarz w najlepszym razie jedzie do lig drugiej kategorii, takich jak grecka, turecka, szkocka, austriacka albo belgijska, w najgorszym - tkwi w rodzimej Ekstraklasie mając z wielkim futbolem trzy kontakty w roku. Wielki talent za 5 tys. zł Piłkarska droga Lewandowskiego ma nie tylko swoją logikę, ale i dynamikę. On nie wspina się na szczyt, ale wjeżdża na niego windą. Sezon 2005-2006 spędził w rezerwach Legii, latem za 5 tys. zł trafił do Znicza Pruszków, gdzie zdobywał tytuły króla strzelców w III i II lidze. W czerwcu 2008 przeszedł do Lecha Poznań, z którym w debiutanckim roku wywalczył Puchar Polski, a w kolejnym tytuł mistrzowski okraszony koroną króla strzelców. Wszystko potoczyło się tak błyskawicznie, że niejeden piłkarz znad Wisły poczułby się spełniony, pragnąc zdjąć nogę z gazu choć na chwilę. Tymczasem 20-latek zdawał sobie sprawę z tego, jak krótka jest kariera piłkarza i jak dużo w niej do osiągnięcia. Nie chciał dusić się we własnym sosie, znosić poklepywania po plecach, statusu lokalnego idola i mdłych komplementów. Lewandowski wykorzystał pierwszą okazję transferu do Bundesligi, by już w debiutanckim sezonie sięgnąć po tytuł mistrza Niemiec. Wtedy jeszcze nie był u Juergena Kloppa postacią znaczącą. Raczej graczem wchodzącym do zespołu, próbującym nie stać bezczynnie, gdy jego klub przeżywa chwile wzlotu. 8 bramek w 33 meczach Bundesligi zadowoliły charyzmatycznego trenera Borussii, który jednak zastrzegł Polakowi, że w następnym sezonie będzie wymagał znacznie więcej. Dziś, po 12 kolejkach, Lewandowski wytrzymuje statystyczne porównanie z gwiazdami niemieckiej ligi. Wyprzedził nawet Kagawę! 8 bramek i 4 asysty dają mu pozycję lidera Borussii w obu podstawowych ofensywnych klasyfikacjach. Drugi jest niemiecki megatalent Mario Goetze z czterema golami i czterema asystami. Shinji Kagawa, który w ubiegłym sezonie miał w zespole bezsprzecznie mocniejszą pozycję, uzbierał teraz trzy bramki i trzy asysty. To jest być może najdoskonalsza miara postępu, jakiego dokonał Lewandowski. A przecież Bundesliga od jakiegoś czasu nie jest miejscem skąd uciekają gwiazdy. Gomez, Ribery, Raul, Huntelaar, Pizarro, Podolski – w tym gronie młody Polak odnajduje się bez kompleksów. Po niewybrednych dowcipach niemieckich bulwarówek pozostało tylko niesmaczne wspomnienie. Lewandowski nie jest już tym egzotycznym przybyszem z Polski mylącym zlew z pisuarem, ale piłkarzem stawianym na równi z Łukaszem Piszczkiem – najlepszym prawym obrońcą Bundesligi w ubiegłym sezonie. To także dowodzi, że sprawy idą we właściwym kierunku. By przypomnieć sobie polskiego napastnika, odgrywającego podobną rolę w jednej z najsilniejszych lig Europy, trzeba się cofnąć do czasów Andrzeja Juskowiaka, a może nawet Jana Furtoka. W przypadku napastnika Borussii nawet informacje o zainteresowaniu Liverpoolu czy Chelsea nie brzmią jak totalne kpiny. Może wręcz nieśmiało watro przypomnieć, że ostatnim Polakiem, który zdobył gola w Premier League, był Robert Warzycha. Minęło 15 lat... Coraz wyżej na liście "Times'a" Już w 2009 roku Lewandowski znalazł się na 23. miejscu listy brytyjskiego dziennika „Times”, klasyfikującego najbardziej obiecujących młodych piłkarzy. Można było przeoczyć to wyróżnienie - ilu polskich graczy zapowiadało się na nieprzeciętnych, by w zetknięciu z dorosłą piłką odbić się od ściany? Napastnik Borussii staje się wśród nich wyjątkiem. Swoje nieprzeciętne umiejętności ujawnia także w reprezentacji Polski. Smuda ma kilku pewniaków, ale klubowe kariery nielicznych z nich są na miarę potrzeb drużyny narodowej. Piszczek, Lewandowski i Szczęsny to trzej muszkieterowie, będący kimś więcej niż tylko statystami w futbolu na wyższym poziomie. Reszta, na czele z kapitanem drużyny Kubą Błaszczykowskim, może do niego zaledwie aspirować. <a href="http://dariuszwolowski.blog.interia.pl/?id=2161105">Dyskutuj na blogu Dariusza Wołowskiego</a>