Długo musiał pan drżeć o to, czy Perquis zagra na Euro 2012? Mariusz Urban, lekarz reprezentacji Polski: - Wątpliwości były od początku, gdy tylko pojawiła się ta kontuzja. Przecież to była "recydywa" - złamanie ręki po raz drugi w tym samym miejscu. Dlatego skazani byliśmy na walkę z czasem. Kiedy uwierzył pan w to, że Damien jednak zagra? - Światełko w tunelu zapaliło się, gdy miesiąc po operacji jego ręki złożyłem we Francji wizytę. Pojechaliśmy tam wspólnie z fizjologiem Barrym Solanem, który zostawił Perquisowi plan nadrobienia zaległości treningowych, a ja konsultowałem się z lekarzami prowadzącymi, oglądałem zdjęcia ręki. Udało się z Polski dostarczyć do Francji aparaturę, która przyspiesza zrost kostny. To dosyć drogi sprzęt, a w przyspieszeniu rehabilitacji Damiena jego zastosowanie było nieodzowne. Wtedy ustaliliśmy dalszą terapię i przekonałem się, że Perquis we francuskim ośrodku w Cambreton ma dobre warunki. Uspokoiłem się, gdyż zrozumiałem, że jest duża szansa na grę Damiena. Ale przecież jeszcze podczas zgrupowania w Lienzu mało kto wierzył, że Perquis wystąpi na mistrzostwach i pojawiały się alarmujące komunikaty: "Nie prostuje ręki w łokciu, nie ma szans by zagrał!". - Cały czas zdawałem sobie sprawę z tego, że złamanie było na tyle poważne, iż z ruchomością łokcia może być problem, a to rodziło wątpliwości czy nasz stoper zagra na normalnym poziomie. Ale po tym, jak "Perszing" dołączył do nas w Austrii i zrobiliśmy mu badania, okazało się, że ręka jest na tyle zrośnięta, iż można go było dopuścić do normalnego treningu. Jednocześnie umówiliśmy się z Damianem, że podejmujemy dość ryzykowną walkę - ciągle istniało zagrożenie i on o nim wiedział, że jakikolwiek niekontrolowany upadek może spowodować złamanie ręki po raz trzeci, a to mogło się równać z końcem kariery. Szczęśliwie jednak wytrzymała. Ale pojawił się problem z nogą Perquisa, po tym jak jeden z Rosjan przypadkowo korkami zrobił mu dziurę w kości goleniowej. - To była dosyć głęboka rana, którą próbowaliśmy intensywnie oczyścić, na ile tylko się dało w warunkach boiskowych, które na pewno nie są sterylne i niosą ryzyko infekcji. Wprowadziliśmy też antybiotyk. Mieliśmy w perspektywie trzeci mecz z Czechami, więc poważne zabiegi chirurgiczne odpadały, bo wyeliminowałyby Damiena z udziału w nim. On o tym wiedział, wspólnie zdawaliśmy sobie sprawę, że istnieje groźba infekcji, której ewentualne pojawienie się wyeliminowałoby go z treningu na kilka następnych dni po Euro. Ale Perquis nie wyobrażał sobie, że nie zagra w meczu z Czechami. Dlatego znowu wspólnie podjęliśmy wspólnie ryzyko i postanowiliśmy, że Damien zagra we wspomnianym spotkaniu. - Na szczęście przed meczem noga nie wyglądała źle. Nie było żadnych objawów infekcji - zaczerwienienia, ocieplenia, podwyższenia temperatury ciała - żadnych objawów stanu zapalnego. Pojawił się optymizm. Po spotkaniu Damien czuł się dobrze i nawet sam mnie pocieszał, że wszystko jest OK. Natomiast cały czas wisiało nad nami ryzyko infekcji i zapalenia. - Gra z Czechami mogła spowodować ich rozwinięcie. Dlatego, gdy żegnaliśmy się na lotnisku z Perquisem, uczuliłem go, żeby we Francji udał się do szpitala, by oddać się pod nadzór tamtejszych lekarzy. Instruowałem go, jakie symptomy mogą być niepokojące. Obaj wiedzieliśmy, że problem z nogą nie jest zakończony. Do infekcji koniec końców doszło. - Tak. Po kilku dniach noga zaczęła naszego stopera boleć, zadzwonił do mnie i poinformował, że był na konsultacji, lekarze będą mu czyścić ranę, bo jest infekcja. Byliśmy cały czas w kontakcie. Od niedzieli Damien czuje się dobrze. Wybiera się już nawet na zgrupowanie ze swą nową drużyną klubową. Chyba po tym wszystkim miał pan więcej kontaktów z Perquisem niż trener Smuda! - Nie zaprzeczę. Związaliśmy się z Damienem bardzo, pojawiła się nawet przyjaźń między nami. Większego pecha miał Łukasz Fabiański, bo kontuzja wykluczyła go z Euro. - "Fabian", niestety, doznał kontuzji w najmniej dla niego odpowiednim momencie. Co ciekawe, po badaniach w Austrii widmo powrotu do domu wisiało też nad Tytoniem - struktury jego mięśnia były uszkodzone, z wysiękiem zapalnym. To byłaby trudna decyzja - odesłanie do domu dwóch bramkarzy w jednym momencie. Obawialiśmy się, że nie zdążymy doprowadzić Przemka do pełnej sprawności. Dzięki czemu się udało? - Przemek okazał się być na tyle ambitnym i pracowitym piłkarzem, że na trzydniową przerwę przed mistrzostwami zabrał sprzęt terapeutyczny do rodzinnego Zamościa i pod moim kierunkiem - cały czas byliśmy "na telefonie" - prowadził rehabilitację. Jak widzieliśmy podczas meczów, wszystko się zakończyło dobrze. A Fabiański nie miał nawet cienia szans? - "Fabian" ten bark miał operowany już wcześniej, w niemieckiej klinice. Podczas treningu ruszył do interwencji na "luźnej" ręce i doszło do odnowienia urazu barku. Wykonaliśmy szczegółowe badania, byłem w kontakcie z lekarzem Arsenalu, który mimo środka weekendu przesłał mi dokumentację medyczną. Z kolei w szybkiej analizie wykonanych w Austrii badań rezonansem, pomogli mi radiologowie z Krakowa, z firmy Voxel. Chciałem im w tym momencie podziękować za gotowość pomocy. Badania wykluczyły grę Łukasza. - W porozumieniu z zawodnikiem i trenerem Smudą postanowiliśmy odesłać go do domu ze zgrupowania w Austrii. Ale później, podczas Euro, Łukasz był z nami na każdym meczu. Zdążył też przejść konsultacje w Niemczech, gdzie naszą diagnozę potwierdzono. "Fabian" przechodzi rehabilitację, ale nie będzie poddawany zabiegowi operacyjnemu. Przed meczem z Czechami stawaliście też na głowie, by mógł zagrać Darek Dudka. Na ile poważna była sytuacja z jego mięśniami brzucha? - "Dudi" zaczął narzekać po meczu Rosją, ale to było odnowienie problemu, jaki miał jeszcze podczas występów we Francji. W Warszawie wykonaliśmy badanie rezonansem magnetyczny. To był problem ze spojeniem łonowym i mięśniami przywodziciela, ale udało się Darka przygotować do meczu z Czechami. Ostatnio był u mnie w Artromedzie w Krakowie na terapii, bo dolegliwości nie ustąpiły mu jeszcze do końca, więc cały czas przechodzi rehabilitacje. Nie bał się pan o nogę Marcina Wasilewskiego, która jest poskręcana śrubami? - Śmialiśmy się z fizjoterapeutą Gregorem Zelesnikiem, że mamy najcięższą obronę na ME, bo "Wasyl" razem z Perquisem mają w ciele jakieś trzy kilogramy złomu, żelaza. Ale najważniejsze, że śruby wytrzymały. W walce z każdą kontuzją niesamowitą pracę wykonali Zelesnik, a także Maciek Misiewicz i nasz nowy transfer - Zbyszek Woźniak. Za pośrednictwem INTERIA.PL chciałem im bardzo podziękować, bo to była wielka praca. Na co w takim razie "chorowała" kadra, że nie awansowała do ćwierćfinału? - Odpowiem nie tylko jako lekarz, ale też jako kibic, któremu dobro reprezentacji Polski leży na sercu. Ogólnie patrząc na kadrę i te dwa i pół roku, które przeżyłem z całym sztabem, trochę żal, że nie spełniły się marzenia nas wszystkich, bo każdy był zaangażowany w tę misję - począwszy od sztabu, trenerskiego, piłkarzy, po nasze rodziny. Każdy marzył o zrobieniu dobrego wyniku podczas Euro 2012. Nie udało się, brakło naprawdę niewiele. Tym większa szkoda, że nie możemy wspólnie z trenerem Smudą dalej prowadzić tej kadry, dlatego, że atmosfera i zrozumienie pomiędzy ogniwami w kadrze były wspaniałe. Czasem rozumieliśmy się bez słów w naszych działaniach. - Biorąc pod uwagę wysoki stopień znajomość piłkarzy, jaki miał Smuda, który wiedział, czego się po kim można spodziewać, jak kto zareaguje w trudnej sytuacji, w stresie, czy radości, dochodzę do wniosku, że trudno będzie jego następcy w krótkim czasie opanować tę wiedzę. A wiedza ta, ułatwiłaby dalszą pracę w tym gronie Smudzie. Zanim nowy selekcjoner pozna danego piłkarza i jego zachowanie w treningu, a także poza boiskiem, może mu to zabrać dużo czasu, którego w perspektywie eliminacji do MŚ może zabraknąć. - Według mnie, kibica reprezentacji, Smuda powinien zostać, ale nowemu trenerowi - ktokolwien nim zostanie - życzę również wszystkiego najlepszego, a ja, razem z moim sztabem, jesteśmy gotowi do współpracy. Rozmawiał: Michał Białoński