Nie ma już wątpliwości, który mecz był dla siatkarzy Andrei Anastasiego najważniejszy. Zapewne nie ten z Rosjanami, bo rywal był po prostu poza zasięgiem. W wielkiej konkurencji pojedynków o "złoto" w grach zespołowych, siatkarze stoczyli ten najbardziej porywający. Brazylijczycy prowadzili już 2-0 i 22-19, więc jak dzień wcześniej ich rodaczki, zaczynali odbierać gratulacje. Jaki cud utrzymał w Rosjanach wiarę, iż po pięciu kolejnych gładko przegranych setach z "Canarinhos" (trzech w fazie grupowej), mogą im jeszcze wydrzeć złote medale? Desperackie roszady rosyjskiego trenera, czyli przesunięcie ze środka na skrzydło mierzącego 218 cm Dmitrija Muserskiego stały się punktem zwrotnym meczu, który miał się zakończyć bez historii. Rosjanie z pozycji maltretowanego przeszli do roli maltretującego, zdobywając pierwsze olimpijskie złoto od czasu rozpadu ZSRR. Polacy powinni byli unikać ich na swojej londyńskiej drodze. Gdyby wygrali z Australią w fazie grupowej, trafiliby w ćwierćfinale na Niemców i wtedy być może otarli się o medal brązowy. To kuriozalny pojedynek z Australijczykami pozostanie symbolem straconej olimpijskiej szansy zespołu Anastasiego. Cztery lata temu w Pekinie, w boju o wejście do strefy medalowej, sportowy grzech zaniechania popełnili polscy piłkarze ręczni. Tak jak było do przewidzenia, drużyna Bogdana Wenty nie dostała już kolejnej szansy. W Londynie wielkich rzeczy dokonali Francuzi, którzy tak jak Polacy zawalili ostatnie mistrzostwa Europy, ale obronili złote medale w Londynie. Niedzielny finał ze Szwedami miał swój kluczowy moment, kiedy grający w osłabieniu "Trójkolorowi" zdobyli ostatnią bramkę, która pozwoliła im uniknąć dogrywki. Potem mogliśmy już liczyć tylko na horror i megasensację w finale koszykarzy. Cud się nie stał, "Dream Team" jeszcze raz pokonał Hiszpanów. Dziennik "Marca" żałował rodaków uważając, że los nie pozwolił wybitnemu pokoleniu postawić kropki nad "i". Mimo bardzo wyrównanego meczu, nie było wątpliwości, kto ma większy potencjał. Hiszpanie mogli próbować to zrównoważyć sercem pozostawionym na boisku. Największa niespodzianka dokonała się w sobotę, kiedy na Wembley Meksyk pokonał Brazylię w finale piłkarzy. Na dwa lata przed mundialem w swoim kraju pięciokrotni mistrzowie świata posłali w bój graczy, których wartość sięga kilkuset milionów euro. Neymar, Hulk, Pato, Thiago Silva, Rafael da Silva, Marcelo mają za 22 miesiące decydować o odrodzeniu największej światowej potęgi. Dlaczego nie dali rady anonimowym graczom z Meksyku, dla których była to historyczna (pierwsza) szansa na medal na igrzyskach? Dzięki piłkarzom 100 milionów mieszkańców Meksyku czuje, że londyńskie igrzyska były dla ich sportu sukcesem. Mimo iż pozostali reprezentanci kraju nie zdobyli już na igrzyskach innego złota. Zapewne i 38 milionów Polaków czułoby się inaczej, gdyby siatkarze dokonali tego, co obiecywali. Podsumowując. Igrzyska olimpijskie rozpadają się na dwie części: pierwszą dominują pływacy, drugą lekkoatleci. W Londynie bohaterami byli Michael Phelps i Usain Bolt, obaj, choć wciąż nie starzy, ogłosili, że nasycili się już sukcesami olimpijskimi. Dopiero w ostatni weekend z ich cienia wyszli przedstawiciele gier zespołowych, w których droga do złota igrzysk jest bezdyskusyjnie dłuższa i bardziej wyboista. Jeśli medale olimpijskie da się podzielić na lepsze i gorsze, to z pewnością te zdobyte w grach zespołowych należą do najcenniejszych. I takich właśnie medali Państwu i sobie życzę za cztery lata w Rio de Janeiro. Na koniec dygresja. Londyńskie igrzyska będą miały swoje zasługi nawet dla polskiej piłki. Dzięki nim ciszej i mniej boleśnie dało się przeżyć blamaż naszych klubów w rywalizacji europejskiej. Olimpijski gwar zdołał zagłuszyć absolutnie wszystko. Jeśli więc kogoś nie zachwyciło 10 krążków wywalczonych w Londynie przez reprezentantów Polski, ani 30. miejsce w klasyfikacji medalowej ex aequo z Azerbejdżanem, ostrzegam, że powrót do sportowej codzienności może okazać się jeszcze bardziej przygnębiający. Dariusz Wołowski <a href="http://dariuszwolowski.blog.interia.pl/?id=2373355">Dyskutuj z autorem na jego blogu</a>