"Franek, jeśli Wasyl faktycznie brał w tym wszystkim udział, to weź się, chłopie, zastanów i przeproś się w końcu z tym Żewłakiem. Nie masz innego wyboru. Komorowski, Perquis, Wasilewski, Kamiński, Sadlok... Żewłakow. Sorry, Michał, że musiałem dopisać twoje nazwisko do niewidomych. Ale nakrywasz ich wszystkich czapką" - pisze na swoim blogu zamieszczanym na Weszlo.com Wojciech Kowalczyk. Weteran dobry tylko na naszą ligę Oglądałem większość spotkań Legii z udziałem Żewłakowa. Gra w miarę solidnie, czasami lepiej, czasami gorzej, ale twierdzenie, ze "nakrywa czapką" wspomnianych piłkarzy? Od niektórych - jak Marcin Kamiński - jest lepszy - od innych, jak Damien Perquis czy Marcin Wasilewski - gorszy. Gdy grał jesienią razem w parze z Marcinem Komorowskim nie widziałem istotnej jakościowej różnicy pomiędzy nimi. Jakie są możliwości "Żewłaka" w konfrontacji z trochę poważniejszymi rywalami niż nasi ligowcy pokazały mecze z PSV Eindhoven w Warszawie (samobój) czy ze Sportingiem. Zgoda, Legia straciła w tym sezonie w Ekstraklasie tylko 13 bramek, ale największa w tym zasługa Duszana Kuciaka. W poprzednim sezonie padł mit najlepszej pary środkowych obrońców w Ekstraklasie tworzonej przez Dicksona Choto i Inakiego Astiza. Padł, bo za plecami, zamiast znakomitego i naprawiającego ich błędy Jana Muchy, mieli Marjana Antolovica, Wojciecha Skabę czy Kostiantyna Machnowskiego. Jeśli ktoś nie wierzy, niech sobie jeszcze raz obejrzy kilka spotkań Legii. Jesienią w Poznaniu Żewłakow wystawia piłkę... Artjomowi Rudniewowi, który znajduje się w sytuacji sam na sam z bramkarzem (nie wykorzystuje tego, ale to już inny problem). Stoper Legii w nagrodę trafia do jedenastki kolejki "Przeglądu Sportowego". Podobnych przypadków było jeszcze kilka. Legendy i mity z winem w tle Przy okazji cały czas powtarza się mity o tym, że Żewłakow wyleciał z kadry za popijanie wina w samolocie podczas powrotu z Kanady. Winny temu jest m.in. Franciszek Smuda, który podał oficjalnie taką wersję. Tymczasem przyszłość (a raczej jej brak) tego piłkarza w kadrze została przesądzona kilka miesięcy wcześniej, podczas wiosennych meczów 2010 roku zakończonych spektakularnym pogromem 0-6 z Hiszpanią. W samolocie z Montrealu Żewłakow razem z Borucem mogliby przez całą drogę odmawiać różaniec i tak nie dostaliby więcej powołań. Ostatnie występy stopera Legii w kadrze były gestem selekcjonera wobec zawodnika, aby ten przegonił Grzegorza Latę w ilości meczów w reprezentacji. Nic więcej. Jeszcze przed wyprawą do USA i Kanady, nasz felietonista Roman Kołtoń informował o tym jako pierwszy. "Żewłakowowi reprymenda ze strony Smudy zdarzyła się ten jeden raz. I selekcjoner "Biało-czerwonych" nie chce wracać do jego osoby" - pisał Kołtoń. Na dodatek, po meczu z Australią, gdy w krakowskim "Novotelu" zaszaleli Peszko i Maciej Iwański, red. Kołtoń tak relacjonował to, co o tym incydencie opowiadał w Cafe Futbol asystent Smudy - Jacek Zieliński: "(Zieliński) przyznał, że po chwili w hotelowym korytarzu było znacznie więcej piłkarzy, a on sam podążał nie tylko w towarzystwie dyrektora kadry, Konrada Paśniewskiego, ale także kogoś jeszcze. Z wiarygodnego źródła wiemy, że był to Michał Żewłakow... "A więc wyskoki "Żewłaka" to miały miejsce raz czy więcej? Kapitański debiut we Lwowie Stoper Legii został kapitanem reprezentacji po Euro 2008 roku. Już jego debiut w tej roli zakończył się słynnymi "baletami" w lwowskim hotelu. Ukarani zostali wtedy Boruc, Dariusz Dudka i Radosław Majewski, ale powszechnie wiadomo, że nasz kapitan też wtedy za kołnierz nie wylewał. Potem było jeszcze gorzej, lecz niestety już na boisku. Przecież to duet Boruc - Żewłakow w dużej mierze zawalił nam eliminacje do mundialu w RPA. Czy już nikt nie pamięta chaosu, jaki panował w naszej defensywie kierowanej przez Żewłakowa w meczu ze Słowacją w Bratysławie, spektakularnego samobója w Belfaście, a potem totalną degrengoladę kadry w kolejnych meczach, zakończoną klęską 0-3 w Mariborze ze Słowenią? Gdzie wówczas była charyzma i spokój kapitana, którą niby ma dać drużynie podczas Euro?Oczywiście nie jestem szaleńcem i nie obwiniam Żewłakowa za wszystkie klęski naszej kadry. Zapisał on w kadrze swoją historię. Była, jaka była. W sumie na miarę polskiego futbolu w tych czasach.Sytuacja w naszej formacji defensywnej rzeczywiście nie jest dobra, ale czy powrót 36-letniego Żewłakowa znacząco by ją poprawił? Grał on już na trzech wielkich imprezach (MŚ w 2002, 2006 i na Euro 2008), był wtedy w szczytowym okresie swojej kariery. I co? Czy nas przed czymś uratował? Czy miał choć jeden ponadprzeciętny występ? Grał jak cała nasza drużyna, ani lepiej, ani gorzej. W kadrze dowodzi młodsze pokolenie I znowu muszę wejść w polemikę z naszym felietonistą - Romanem Kołtoniem, który pisze "... przecież Żewłakow to obecnie najlepszy polski obrońca, w dodatku człowiek niezwykle inteligentny, z którym naprawdę na czas finałów Euro 2012 można zawrzeć porozumienie. Żewłakow dałby drużynie dużo większy spokój - i na boisku i poza nim, w obliczu niezwykłego ciśnienia, które będą wywierały media".Smuda postanowił zmienić hierarchię w kadrze. Jego święte prawo. Postawił na Jakuba Błaszczykowskiego, Łukasza Piszczka, Roberta Lewandowskiego czy Wojciecha Szczęsnego. To oni mają nią rządzić na i poza boiskiem. I teraz ma nagle wrócić Żewłakow? I co? Ma jeszcze zostać kapitanem zamiast Kuby? Wypowiadać się zamiast niego w mediach w imieniu drużyny?W wizji kadry Franza zabrakło miejsca dla Żewłakowa i niektórzy uznali, że nasz selekcjoner zwariował. Taka diagnoza byłaby słuszna, gdyby teraz odstawił Lewandowskiego, a postawił np. Artura Sobiecha. Uruchamianie kampanii medialnej i walka o powrót do kadry weterana z Legii? To brzmi groteskowo. Grzegorz Wojtowicz