"Jesteśmy beznadziejni w obronie (...)", "Kadra Smudy to jeden wielki chaos. W powołaniach i na boisku (...)", "Śmieszny Ekwador, znajdujący się niżej w rankingu od Polski, grający w ligowym składzie, o mały włos nam nie dokopał (...)" i najważniejsze: "Nie wygraliśmy od ponad pół roku!" - tego typu argumenty krytyków "Franza" Smudy dominują po eskapadzie Orłów za wielką wodę. Można nawet odnieść wrażenie, że nasz selekcjoner znalazł się na barykadzie i spada na niego grad kamieni. Najbardziej rozbraja mnie ten argument krytyków o ilości minut bez zwycięstwa. Jego wyznawcy zachowują się jak pięciolatek, któremu ktoś wyrwał lizaka. Przypuśćmy, że stoperom chciałoby się jednak pobiec za Benitezem w 78. min spotkania rozgrywanego w Montrealu z Ekwadorem i do końca wytrwalibyśmy z wynikiem 2-1 w meczu "o pietruszkę". To wszystko byłoby cacy? Noty za mecz wyższe i stan polskiej piłki przez tę jedną sytuację poprawiłby się diametralnie? Czy rozum nie uciekł z głowy tylko <a href="http://sport.interia.pl/felietony/boniek/news/boniek-z-takich-pilkarzy-moze-powstac-tylko-sredni-zespol,1544276">Zbigniewowi Bońkowi,</a> który przytomnie zauważa: "Liczenie, ilu meczów z rzędu nie wygraliśmy, bawi tylko media i kibiców. Ja uważam, że nawet ewentualne zwycięstwo w następnym spotkaniu z Wybrzeżem Kości Słoniowej nie zmieni nic. Mając przeciętnych piłkarzy, można zrobić tylko przeciętną drużynę". Dramatem Smudy i całej polskiej piłki jest to, że największe rodzime perły wyglądają blado na tle ligowców z Ekwadoru, którzy pod względem wyszkolenia technicznego przykrywają naszych czapką. Wyjątek stanowi Ludovik Obraniak, który nie jest "produktem" polskiego systemu szkoleniowego. Franz Smuda również ulega presji zwycięstwa za wszelką cenę w meczach "o pietruszkę" i zmienia zdanie na wiele ważkich tematów. A to zarzeka się, że Artura Boruca powoła, gdy zacznie grać, a powołuje właśnie wtedy, gdy zaczyna siedzieć na ławce Fiorentiny. A to twierdzi, że z tym Ebim Smolarkiem i jego Kavalą, to jakiś kawał jest, by wezwać na reprezentację nieprzygotowanego fizycznie Ebiego. Wcześniej, w Lechu czy w Wiśle Smuda był twardy jak skała i nie zmieniał poglądów, kiedy zawieje mocniej od wschodu. Sęk w tym, że ta niestałość poglądów Franza jest niczym przy w większości zabagnionej sytuacji polskiej piłki (im niżej, tym bardziej grząsko). Smuda ratuje sytuację, jak może, choć sojuszników nie ma zbyt wielu, a wręcz przeciwnie - rośnie liczba tych, którzy domagają się jego głowy. Tymczasem jakiekolwiek dywagacje na temat, czy Smuda powinien odejść jeszcze przed Euro 2012 dla mnie nie mają żadnego sensu. A nawet przeraża mnie to, co się dzieje z tymi, którzy ponad rok temu, gdy PZPN ogłosił konkurs na selekcjonera, ze Smudą stanęli w szranki i na których tysiące kibiców oddawało głosy w naszej ankiecie: - Henrykiem Kasperczakiem, - Ryszardem Tarasiewiczem, - Maciejem Skorżą, - Rafałem Ulatowskim. Można teraz zapytać w ślad za nieodżałowanym Grzegorzem Ciechowskim: Gdzie oni są?! Pierwsi dwaj w trenerskim niebycie, przeczołgani przez problemy, na jakie się natknęli w Wiśle (Kasperczak) i Śląsku (Tarasiewicz). Pozostali dwaj balansują na linie i każda następna wpadka może oznaczać dymisję. W konstelacji gwiazd kierujących PZPN-em niemożliwy jest wariant z zagranicznym trenerem. Poza tym, teraz, na półtora roku przed operacją Euro 2012 nawet Guus Hiddink by się nie połapał w naszym piłkarskim bałaganie. Staropolskie "jakoś to będzie" ciągle wyznacza schematy w rodzimym futbolu. Wydaje nam się, że piłka sama się naprawi, bo przecież jest Euro, są też Orliki. Tymczasem Węgrzy rozgonili na cztery strony świata wojewódzkie związki i coś tam już zaczynają wygrywać (ostatnio z Finlandią na wyjeździe 2-1). A my dalej liczymy na cud. I na naturalizacje Obraniaków, Boenischów, Perquisów. Na koniec cytat tygodnia: "To nie była zabawa, to nie był dziadek, to była walka na całego na takim poziomie, o jaki nam chodzi" - Franz Smuda po meczu z USA. Zobacz, jak wybrańcy Franza Smudy radzili sobie w meczu z USA: <a href="http://michalbialonski.blog.interia.pl/?id=1962731">Dyskutuj na blogu Michała Białońskiego</a>