"Dużo spotkań ominęło mnie z powodu urazów, zdecydowanie za dużo. Ale nawet nie chcę ich liczyć, wolę nie pamiętać dokładnej liczby. Co mam zrobić, muszę radzić sobie z problemami zdrowotnymi i umieć z nimi żyć" - powiedział PAP środkowy obrońca lidera tureckiej ekstraklasy, który w drużynie narodowej rozegrał 21 meczów. Debiutował niemal równo dziewięć lat temu, 10 lutego 2002 roku w konfrontacji z Wyspami Owczymi (2:1) w cypryjskim Limassol. 32-letni Głowacki wraca do reprezentacji po 16 miesiącach przerwy. "Takie to moje piłkarskie życie, wiele razy musiałem się podnosić po niepowodzeniach, ale przynajmniej jestem zahartowany i za każdym razem mogę myśleć: teraz też uda mi się z tego wyjść. Choć były momenty zwątpienia, już podczas pobytu w Trabzonie, gdy z różnych względów nie mogłem wyjść na prostą. Zadawałem sobie pytanie, czy Turcja była dobrym wyborem? Równie szybko rozwiewałem te wątpliwości, bo przecież moim zadaniem jest jak najszybciej się pozbierać i wrócić do najlepszej dyspozycji. Oczywiście, nie jest łatwo, gdy samemu mieszka się daleko od żony i córki, która akurat w tym roku będzie przystępowała do pierwszej komunii świętej. Pozostają nam przyjazdy do siebie" - dodał. Przed transferem do Trabzonu, latem 2009 roku, Głowacki przez dziesięć sezonów występował w Wiśle Kraków. Z Białą Gwiazdą zdobył sześć tytułów mistrza Polski. "W lidze tureckiej jest więcej zawodników o bardzo wysokich umiejętnościach. W tym aspekcie przebija naszą ekstraklasę. Jednak tutaj jest nieco mniej czystej taktyki, a więcej drużyn nastawia się na żywiołową grę w ofensywie. Takim przykładem jest mój zespół, gdzie jest sporo dobrych pomocników i napastników wiedzących co zrobić z piłką" - przyznał Głowacki, z którym w jednym klubie od niedawna są bracia Piotr i Paweł Brożkowie. Polacy mają w klubie tłumaczkę-rodaczkę, dlatego nie mają żadnych problemów z porozumiewaniem się. "W szatni miksujemy wszelkie możliwe języki, aby tylko pozostać w dobrych kontaktach z kolegami" - twierdzi stoper. Niewiele brakowało, aby Głowackiego znów zabrakło na zgrupowaniu biało-czerwonych. Pod koniec stycznia opuścił boisko w pucharowej potyczce z Besiktasem Stambuł. To był jego dopiero czwarty występ po kilkumiesięcznej rehabilitacji. Równie niespodziewanie cztery dni później pojawił się, jako rezerwowy, w meczu ligowym z Fenerbahce Stambuł. Nie dotrwał do końca, z powodu czerwonej kartki (po dwóch żółtych). "W Pucharze Turcji, w wyniku uderzenia, zrobił mi się spory krwiak na mięśniu czworogłowym, dlatego zszedłem z murawy. Mam wyrzuty sumienia, ponieważ nie powinienem grać z Fenerbahce (0:2), ale serce tak bardzo chciało... Jeden z kolegów w 20. minucie doznał kontuzji i ja wszedłem w ten cały młyn. Jedną ze straconych bramek przypisuję sobie, bo padła po mojej stracie. Do tego jeszcze dwie żółte kartki" - relacjonował ostatnie występy nad Bosforem. W środowy wieczór w Faro Głowacki będzie tworzył duet stoperów z Kamilem Glikiem (Bari). Za kilka miesięcy obaj mogą usiąść na ławce, bowiem Smuda otwarcie mówi, że czeka na naturalizację Kolumbijczyka Manuela Arboledy i Francuza Damiena Perquisa. "Na pewno nie obrażę się, jeśli będę rezerwowym. Dla orzełka na piersi zawsze przyjadę na obóz kadry. A jeśli chodzi o środek obrony, myślę, że nie jest tak źle, bo równie dobrze, z tych nieobecnych w Portugalii, mogą zagrać Marcin Baszczyński (Atromitos Ateny), Marcin Wasilewski (Anderlecht Bruksela), Tomasz Jodłowiec i Maciej Sadlok (obaj Polonia Warszawa). Wiem, że by się przydali, ale to, nazwijmy, zdanie kibica. Doskonale zdaję sobie sprawę, że jeśli nie sprawdzę się z Norwegami, mogę kolejnej szansy nie otrzymać. Dlatego jestem bardzo skoncentrowany" - przyznał Głowacki. Z Faro - Radosław Gielo